Zakupy przez duże „Z”

Co się dzieje, gdy do wspólnego stołu zasiądą przedstawicie zaprzyjaźnionych firm? Poza wypitą kawą, plotkami, przechwalankami, powstają nowe projekty. Tak też było na ostatnim spotkaniu Tefry House z Interior Invest.

Zgadało się o planowanym Dniu Otwartym i ewentualnych niespodziankach dla odwiedzających. Połączyliśmy kropki i zaplanowaliśmy wspólne zakupy: Tefra – Nowy Mieszkaniec Osiedla Koncept w Wirach – Interior.

Osoby, które po Dniu Otwartym zdecydują się na podpisanie umowy zakupu domów, będą mieli zagwarantowaną możliwość zrobienia zakupów w Interior Invest, a tym samym wybrania do swojego nowego domu m.in. materiałów wykończeniowych, sprzętów, oświetlenia, dekoracji, płytek, farb o wartości nawet 50 tys.

Kwota zakupów uzależniona jest od metrażu wybranego domu 15-50 tys. Patrząc na powierzchnie domów, w każdym przypadku to spory zastrzyk gotówki pozwalający na wykończenie łazienek od A do Z, zakup drzwi wewnętrznych całego sprzętu AGD, urządzenie salonu, a jeśli ktoś woli może wydać wszystko na rośliny do ogrodu.

Na podstawie konkretnych domów, pokazaliśmy przykłady zakupowego szaleństwa. Zaproponowane pakiety są poglądowe, a kompleksowe wyposażenie łazienki można zastąpić materiałami do dowolnego pomieszczenia. Zakupy obejmują również bezpłatną konsultację z architektem.

Sprawdźcie, co można zyskać poza pięknym domem – pobierz ulotkę.

Dzień Otwarty odbędzie się 25 kwietnia w godz. 14:00-18:00. Na wydarzenie obowiązują zapisy. Zgłoszenie uczestnictwa prosimy wysyłać na adres: sprzedaz@tefrahouse.pl lub umawiać się telefonicznie: 510 251 811. W wiadomości zwrotnej wyślemy szczegóły dot. wizyty na budowie i godziny, o której możemy się spotkać.

Pobierz ulotkę

Dzień Otwarty na Osiedlu Koncept w Wirach

Zapraszamy na wiosenną wycieczkę po Osiedlu Koncept w Wirach. W programie przewidujemy zwiedzanie domów:

  • Dorado 77 m2,
  • Gemini 110 m2,
  • Libra 126 m2,
  • Cassiopeia 193 m2.

Lokale są przygotowane do odbioru i wkrótce zostaną przekazane właścicielom. To najlepszy moment, żeby zobaczyć gotowce od środka, a przy okazji obejrzeć działkę, na której powstanie prawie taki sam dom z indywidualnie zaprojektowanym układem pomieszczeń według preferencji przyszłych mieszkańców.

Mamy również niespodziankę dla odwiedzających. Osoby, które po Dniu Otwartym zdecydują się na podpisanie umowy zakupu domów otrzymają od nas coś ekstra. Otóż do każdego zarezerwowanego (a docelowo kupionego) domu będą mieli zagwarantowaną możliwość zrobienia zakupów w Interior Invest, a tym samym wybrania do swojego nowego domu m.in. materiałów wykończeniowych, sprzętów, oświetlenia, dekoracji, płytek, farb o wartości nawet 50 tys.

Kwota zakupów uzależniona jest od metrażu wybranego domu, ale w każdym przypadku to spory zastrzyk gotówki pozwalający na wykończenie łazienek od A do Z, zakup drzwi wewnętrznych całego sprzętu AGD, urządzenie salonu, a jeśli ktoś woli może wydać wszystko na rośliny do ogrodu.

Dzień Otwarty odbędzie się 25 kwietnia w godz. 14:00-18:00. Na wydarzenie obowiązują zapisy. Zgłoszenie uczestnictwa prosimy wysyłać na adres: sprzedaz@tefrahouse.pl lub umawiać się telefonicznie: 510 251 811. W wiadomości zwrotnej wyślemy szczegóły dot. wizyty na budowie i godziny, o której możemy się spotkać.

Zapraszamy!

Osiedlove #21 Odmieniony

Wszystkiego spodziewałbym się po moim bracie, dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że tak mu się nagle odmieni. Od zawsze był zwariowany, głośny, miał mnóstwo znajomych, uwielbiał ludzi. Stojąc w kolejce przy kasie, po kilku sekundach wdawał się w rozmowy ze wszystkimi wokół, opowiadał anegdotki, żartował. Zawsze medal ma dwie strony. Dla jednych był uwielbianą duszą towarzystwa, dla innych jego ekspresja i gadulstwo były nie do wytrzymania. Sam czasami po dłuższym czasie przebywania z moim bratem w jednym pomieszczeniu, miałem ochotę go zakneblować albo zamknąć w piwnicy. W szkole był z tych popularnych, na studiach działał we wszystkich możliwych organizacjach, w pracy piął się po szczeblach kariery w zawrotnym tempie, zamieszkał w centrum miasta, żeby mieć w zasięgu ręki restauracje, kluby, centra handlowe. Jednym słowem, chciał być w epicentrum rozrywki. W przeciwieństwie do mnie działał szybko, nie analizował, kierował się intuicją, nie rozkładał możliwych rozwiązań na czynniki pierwsze. Dzięki temu, że miał wszędzie znajomych i sam był niezwykle pomocny, obronną ręką wychodził z kłopotów i jeszcze z reguły coś na nich zyskiwał.

Wstyd się przyznać, ale długo czułem niesprawiedliwość. Uważałem, że jest szczęściarzem, wszystko przychodzi mu zbyt łatwo, owija sobie ludzi wokół palca, a oni tańczą, jak im zagra. Postrzegałem to jako manipulację, wykorzystywanie, interesowność z jego strony. Zdecydowanie za późno zrozumiałem, że wszystko, co osiągnął zawodowo i prywatnie jest zasługą jego ciężkiej pracy. Nikt tak jak on nie dba o relacje, zawsze znajdzie czas, żeby odebrać telefon, odpisać na wiadomość, spotkać się, złożyć życzenia, pomóc w trudnych momentach i celebrować sukcesy przyjaciół i znajomych. Niby nic, ale w czasach codziennej gonitwy i walki z niedoczasem, to rzadko spotykana cecha, która jak widać na przykładzie mojego brata, procentuje. Co ważne Mikołaj niczego nie udawał, nie robił na siłę, dla zysku. On po prostu taki jest.

Zanim to wszystko zrozumiałem, a może najzwyczajniej w świecie dorosłem, nie traktowałem mojego brata poważnie. Zawsze umniejszałem i bagatelizowałem jego dokonania. Wstyd mi z tego powodu, ale przemawiała przeze mnie zazdrość i poczucie, że jestem gorszy. Żebyśmy mieli jasność, Mikołaj nigdy nie dał mi powodów, żebym tak myślał, zawsze stał za mną murem, wspierał i pomimo tego, że jest młodszy, zawsze był moim prawdziwie starszym bratem. Chronił mnie zawsze i wszędzie. Nie wiedzieć czemu, zawsze wybaczał mi moje złośliwości, a ja byłem paskudnym dupkiem.

Kiedy zadzwonił do mnie ostatnio z propozycją wyjścia na drinka, nie wahałem się. Nie widzieliśmy się od dwóch miesięcy. Oczywiście z mojej winy. Odkąd skończyłem weterynarię, praktycznie od świtu do nocy każdą chwilę spędzam w klinice. Zaaranżowałem sobie nawet miejsce do spania, bo nie zawsze opłaca mi się wracać na noc do domu. W przeciwieństwie do Mikołaja zawsze wolałem towarzystwo zwierząt, czasami się zastanawiam, po co czworonogi przychodzą do mnie ze swoimi właścicielami. Zbędny dodatek. Tego dnia było jednak inaczej.

Stałem tyłem do wejścia. Układanie dokumentacji poprzednich pacjentów, przerwało mi donośne, radiowe brzmienie: „Dzień dobry”. Zelektryzował mnie ton głosu, pewność wypowiadanych słów, tajemnica, którą chciałem odkryć. Czułem się trochę, jak juror The Voice of Poland, wiedziałem, że nie pożałuję, kiedy się odwrócę. Emocje wzięły górę, a intuicja nie zawiodła. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Pana Doskonałego, obok którego stał merdający ogonem labrador z zabandażowaną łapą. Byłem oniemiały, ale widok psa, przywołał mnie do porządku, jakimś cudem udało mi się pozbierać szczękę z podłogi i zająć się jego skaleczoną łapą. Wróciłem do dobrze znanej mi roli oszczędnego w słowach pana doktora, który koncentruje się na pacjencie. Profesjonalizm wziął górę i dałem radę nie ślinić się na widok właściciela, chociaż oczy, uśmiech i ogólnie wszystko miał obłędne, nawet psa nazwał ładnie – Moro.

Kiedy opuścili gabinet, miałem ochotę sam siebie spoliczkować. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że też mu się spodobałem. Nie wykonałem, żadnego gestu w jego stronę, poza wybałuszeniem oczu, kiedy go zobaczyłem. On przynajmniej się uśmiechał i pokazał swoją ludzką twarz, coś tam zagadywał, a ja totalnie nic. Cholera jasna, kretyn ze mnie.

Na szczęście to była ostatnia wizyta i mogłem z czystym sumieniem udać się na drinka z bratem. Recepcjonistka, żegnając się ze mną, wręczyła mi kilka karteczek z informacjami, z którymi powinienem się zapoznać przed kolejnymi wizytami. Standardowo wsunąłem je do zewnętrznej kieszeni torby i ruszyłem do pobliskiego baru, w którym czekał już na mnie Mikołaj. Mój idealny brat, zawsze był przed czasem, nie spóźniał się i był przyzwyczajony, że ja punktualności nie wyssałem z mlekiem matki. Czekał na mnie ze szklaneczką aromatycznego trunku, a ja zamiast przywitania, opowiedziałem jakim jestem palantem i straciłem szansę na miłość swojego życia i zamiast rodziny założę hodowlę kotów.

Nie był zdziwiony, przyznał mi rację, że jestem oziębłym durniem i jak nie zmienię nastawienia do ludzi, to nawet koty ze mną nie wytrzymają. Tego wieczoru Mikołaj był jakiś dziwny i lekko spięty. Nagle wypalił, że w przyszłym roku się przeprowadza, a w zasadzie przeprowadzamy. Nie pytając mnie o zdanie, kupił dwa bliźniacze domy pod miastem i wymyślił sobie, że genialnie będzie, jak zostaniemy sąsiadami. Mieszkaliśmy przez pół życia w jednym pokoju i było całkiem spoko, on potrzebuje odskoczni od miejskiego gwaru, a ja ogrodu, żebym czasami się dotlenił, bo w klinice brakuje świeżego powietrza, będziemy się częściej widywać, podlejemy sobie kwiaty i skosimy trawę podczas dłuższej nieobecności. Przygotował się do tej rozmowy, bo miał obcykane wszystkie argumenty. Stwierdził, że sam by się nie zdecydował na przeprowadzkę, a razem będzie raźniej. Dostał dobrą cenę, żal było nie brać.

Wszystkiego bym się spodziewał, wszystkiego, ale nie tego, że mój brat zrezygnuje z miejskiego życia i wyprowadzi się na prawie odludzie. Starałem się dowiedzieć, czy jest jakiś inny powód jego decyzji, czy ma problemy, coś złego się wydarzyło, ale okazało się, że nie. Ostatnio był na zjeździe studenckim. Okazało się, że kolega, z którym nie widział się dobre kilkanaście lat, zajmuje się sprzedażą domów i ma dwa ostatnie na prestiżowym Osiedlu Koncept pod Poznaniem. Co zrobił mój brat? Uznał, że sobie kupi, bo dlaczego nie. Stać go i pociągnie jeszcze za sobą swojego brata.  Najlepsze jest to, że byłem tak oszołomiony spotkaniem z Panem Doskonałym, że kwestia ewentualnej przeprowadzki była tematem drugorzędnym. I tak spędzam większość czasu w gabinecie, co za różnica, gdzie będę przechowywał swoje rzeczy. Tym bardziej że brat stawia. Nie mam nic do stracenia. Mikołaj chyba spodziewał się protestu, kłótni i był gotowy na przekonywanie mnie co do słuszności jego pomysłu, bo nagle się rozpromienił i wrzucił na luz. Poszedł do baru po kolejnego drinka, żeby to uczcić, a ja w tym czasie zacząłem przeglądać kolorowe karteczki. W pierwszej kolejności skupiłem się na zielonych, na tych zawsze Ania z recepcji spisywała najważniejsze wiadomości.

Nagle mnie zmroziło. Na pierwszej z nich była notatka: „Leon-właściciel Moro, prosi o pilny telefon w sprawie spotkania o charakterze randki”. Drobnym druczkiem dodała od siebie: „Pozwoliłam sobie udzielić informacji, że pan doktor jest singlem. Nie mogłam się powstrzymać, Pan Leon jest boski”. Na końcu dodała serduszko.

Jasna cholera. Co teraz? Serce waliło mi jak po przebiegnięciu maratonu, cieszyłem się i byłem przerażony zarazem.

– Dzwoń idioto, na co czekasz?! – Mikołaj stał za mną i czytał wiadomość zza moich pleców. – Nie schrzań tego, fajnie będzie mieć za ścianą jeszcze jednego sąsiada. Mam nadzieję, że Leon jest bardziej towarzyski od ciebie i będę miał z kim pogadać przez płot. Odwagi bracie, nie walcz z przeznaczeniem.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

Osiedlove #18 Puzzle

W pracy cały tydzień mamy jakiś kosmiczny młyn. Dopinamy ważny projekt i wszyscy jesteśmy maksymalnie skupieni na swoich pozycjach w tabelkach i wyrobieniu się na czas. Niemal słyszymy nad uchem cykanie zegara i upływający czas – tik, tak, tik, tak…

Czuję, że powoli moje oczy zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Gdzie są krople, mam nadzieję, że się nie skończyły? Na chwilę przestałam uderzać w klawiaturę i rozejrzałam się dookoła.

Dochodziła 21:00, a w biurze jest pełny skład naszego zespołu. O tej porze wyglądamy zdecydowanie mniej formalnie. Marynarki są przerzucone przez krzesła, misternie ułożone rano fryzury zamieniły się na kitki lub luźno spięte spinką zawijasy. Krawaty poszły w odstawkę, koszule pod szyją porozpinane. Przybrane przez nas pozycje mocno odbiegają od tych zalecanych przez fizjoterapeutów. Nie przypominamy tych samych osób, które około 8:00 wchodziły do firmy. Wyprostowani, świeżutcy, wyprasowani, z kubkiem aromatycznej kawy w ręce, sprawiający wrażenie wyspanych, wypoczętych i szczęśliwych, że rozpoczynamy kolejny dzień w biurze.

Teraz siedzimy, jak w transie, z wyraźnym grymasem na twarzy, który oznacza intensywny proces myślowy. Słychać tylko szum pracujących komputerów, stukot klawiszy, co jakiś czas Aśce wibruje telefon. Pewnie mąż albo opiekunka do dzieci, chcą się dowiedzieć, kiedy ma zamiar wrócić do domu. W zasadzie to nie wiem, czy ma męża, chłopaka, dziewczynę, dzieci, psa, kota. Nic o niej nie wiem. O Marcinie, Tadeuszu, Antku i Jolce też nie, może któreś z nich jest poszukiwany listem gończym?

– Hej, stop! – krzyknęłam chyba trochę za głośno, bo wszyscy podskoczyli.

– Co się stało? – nagle koło mnie pojawił się Tadeusz, który był gotowy udzielać pomocy z komputerem.

– Nic się nie zepsuło. Chociaż nie, my się zepsuliśmy. Rozejrzyjcie się. Jesteśmy jak maszyny. Nawet siku nie chodzimy. Kiedy jedliście ostatni posiłek? Kiedy dolaliście sobie wody? Kiedy wyjrzeliście przez okno? Kiedy oderwaliście tyłki od krzesła? Oczy nam wypłyną, umrzemy z głodu i odwodnienia. Minie kolejny tydzień w biurze, wpadniemy nad ranem do domu, żeby się wykąpać, przebrać i zaśniemy w objęciach laptopa. I co nam po tym? Niewielka premia, wyjście na sztywną kolację w modnej restauracji w nagrodę za sukces, a następnego dnia dostaniemy na maila wytyczne dotyczące kolejnego projektu. Stop!

– Anka, co cię ugryzło? – zapytał Tadeusz, który cały czas stał obok mnie.

– Plus dla ciebie, że chociaż wiesz, jak mam na imię. Zamawiamy coś do jedzenia?

– Szkoda czasu, domknijmy swoje rzeczy i idźmy do domu – odezwał się Marcin.

– Nie. Zamykamy laptopy teraz, zamawiamy jedzenie, jemy śniadanio-luncho-obiado-kolację. Pogadamy, zjemy i jedziemy do domu. Jutro skończymy. Mam dosyć i wy też.

O dziwo nie było protestu, laptopy zostały zamknięte. Tadeusz, idąc do swojego biurka, rzucił tylko:

– Jak chcesz, ty tu rządzisz.

– Tak, biorę pełną odpowiedzialność za ten projekt, ale za was też powinnam wziąć. Jutro przychodzimy na 10:00, pracujemy do 18:00. Jak się nie wyrobimy, to przesunę termin zakończenia.

– Coś w tym jest – ożywiła się Aśka. Siedzimy tu kilkanaście godzin, a w zasadzie nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Ja na przykład mam dzisiaj urodziny i nawet ich nie odczułam. Nawet nie miałam czasu, żeby odebrać telefon i odpisać na przesłane życzenia.

Wszyscy wstali, jak na komendę i ryknęło głośne „Sto lat, sto lat…”! Aśka miała łzy w oczach. Ja też, ale raczej były to łzy rozpaczy i poczucia beznadziejności. Co ze mnie za lider zespołu, który nawet nie zauważa swoich pracowników i nic o nich nie wie.

– Aśka, nie mam dla ciebie prezentu, ale coś zaraz wymyślę. Co lubisz, co cię relaksuje, o czym marzysz?

– Lubię puzzle, szukanie i łączenie elementów sprawia mi przyjemność. To czas kiedy odpływam i o niczym nie myślę. Wybieram układanki z ładnymi obrazkami, które kojarzą mi się z czymś przyjemnym. Marzę o małym domku pod Poznaniem, w którym będę miała stół do puzzli i dużo półek do przechowywania pudełek. Teraz te, które już ułożę muszę oddawać. Nie mam na nie miejsca.

Aśka się nakręciła. Zwykłe puzzle, nie zdawałam sobie sprawy, że mogą komuś przynosić tyle radości. Recytowała, jakby miała przygotowaną starannie ułożoną regułkę. Nagle wstąpiło w nią życie i miała charakterystyczny błysk w oku. Może ja też spróbuję. W ramach wyciszenia przerabiałam już jogę, rozwiązywanie sudoku, kolorowanki dla dorosłych. Czy mnie to uspokajało, nie sądzę. Zobaczymy, czy faktycznie puzzle zadziałają kojąco na moje nerwy. Tymczasem pora wreszcie coś zjeść.

– Antek, zbierz zamówienie i zamów jedzenie, zaraz będzie za późno i nam nie przywiozą. Tadeusz, w szafce pod oknem są wina, które dostaliśmy od firm z gadżetami na święta. Wybierz jakieś. Ja przygotuję prezent dla Aśki.

Myśl Marta, myśl. Puzzle, dom, puzzle, dom. Wiem! Z torby do laptopa wyjęłam katalog, który zgarnęłam ostatnio u kosmetyczki. Oferta jakiegoś dewelopera z ładnymi domami, miałam ją przejrzeć dokładniej, ale zapomniałam. Oderwałam okładkę i pocięłam ją na mnóstwo nierównych elementów. Kurde, nie zrobiłam zdjęcia, żeby była ściąga dla Aśki. No trudno, poradzi sobie. Wyjęłam kopertę z szuflady, wsypałam pocięte skrawki. Na małej kartce napisałam szybko życzenia: „Niech to będzie wstęp do realizacji marzeń, które od tej pory staną się Twoim najważniejszym celem do osiągnięcia”.  

– Jedzenie będzie za 20 minut – zakomunikował Antek. Tadziu, co z tym winem?

– No jest, ale czym mam otworzyć, jak nie mamy korkociągu?

– Poszukaj dobrze. Na pewno, w którymś pudełku go znajdziesz. Różne gadżety dostawaliśmy.

– O! Jest scyzoryk. Nie takie rzeczy robiłem!

– Widzisz Tadzik, jak chcesz, to potrafisz.

Do biura weszła Jolka z tacą i sześcioma kieliszkami.

– No, co tak patrzycie? Były w szafce w socjalu. Gdybyśmy czasami przeszli się po firmie, to byśmy wiedzieli, co, gdzie jest. My nawet swojego biura dobrze nie znamy.

Tadzik rozlał wino i podał każdemu. Wznieśliśmy toast za Aśkę i wręczyłam jej kopertę. Nigdy jeszcze nie zorganizowałam prezentu tak szybko i całkowicie bezkosztowo. Kiedy zobaczyłam zaskoczenie i wzruszenie na twarzy Aśki, byłam z siebie dumna. Nikt mi nie uwierzy, jak będę opowiadała tę historię, ale to był naprawdę prezent od serca.

Aśka od razu wysypała „puzzle” na biurko i zaczęła układać. Przez chwilę jej kibicowaliśmy. Czuć było zupełnie inną atmosferę-rozmawialiśmy, śmialiśmy się, bez spiny i zadęcia. Dopiero teraz zauważyłam, że mam super ludzi w zespole. Doskonali specjaliści i spoko ziomki. Czas zadbać o komfort pracy i przestać traktować ich i siebie jak roboty.

– Jedzenie przyjechało! Zamówiłem też dla pana portiera, żeby mu przykro nie było. Poza nim i nami nikogo więcej tu nie ma.

– Antek, jaki ty jesteś kochany – Jolka podeszła i cmoknęła go w policzek.

Chłopak zupełnie się tego nie spodziewał. Zaczerwienił się i kolejny raz nas zaskoczył:

– Jola, słyszałaś, co szefowa napisała na kartce z życzeniami. Leciało to mniej więcej tak: „…niech marzenia staną się Twoim najważniejszym celem do osiągnięcia”.

– No i? Co masz na myśli?

– Mogę cię odprowadzić do domu? Gdybyś miała wątpliwości, to właśnie zaprosiłem cię na randkę.

Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, ale po ich minach zorientowaliśmy się, że Antek wcale nie żartował, a Jolka zupełnie serio traktuje jego zaproszenie. Romansu w zespole jeszcze nie przerabiałam, ale to może być niezłe wyzwanie dla szefowej.

– Jolka odpowiadaj szybko, bo Antek nigdy nie da nam tego jedzenia – odezwał się Tadeusz.

– Wszystko zależy od tego, czy zamiast pałeczek wziął dla mnie sztućce.

– Antek??!! – spojrzeliśmy na niego pytająco.

Dumny wyjął z papierowej torby komplet sztućców i wręczył Joli.

– To, co z tą randką?

– Z przyjemnością – Jolka była trochę zawstydzona, ale ewidentnie zadowolona z takiego obrotu sprawy.

– Aśka, a ty jesz, czy się będziesz sama bawić?

– Już chwila, nie poganiajcie mnie, zostały mi ostatnie elementy. Marta, nie musiałaś ciąć na aż tak małe kawałki. Już, już, już, chwila. Mam to! O matulu, jaki ładny dom!

Podeszliśmy do jej biurka, bardziej z grzeczności niż z ciekawości. Ale efekt nas zaskoczył. To był naprawdę ładny dom. Szkoda, że nie przyjrzałam mu się dokładnie, zanim podarłam okładkę. Przez te przecięcia i szpary nie widać wszystkiego wyraźnie. Nosiłam katalog w torbie pewnie z dwa miesiące i nie zwracałam na niego uwagi.

– Może wreszcie zjemy? Zlitujcie się. Włączę jakąś muzykę i jemy. Ile można się gapić na podartą kartkę – Marcin już zaczynał się niecierpliwić.

– To nie jest zwykła kartka, to dom moich marzeń – odpowiedziała Aśka z pełną powagą. Muszę go mieć, to jest mój cel na najbliższy miesiąc. Tylko muszę coś zjeść, bo nie będę miała siły, żeby go odnaleźć.

– Jedz, jedz. A tu masz pozostałości po katalogu. Nie będziesz musiała daleko szukać. To dom na Osiedlu Koncept, tyle zdążyłam przeczytać. Sprawdź tylko, gdzie są Wiry i Kamionki. Wybierz mądrze, żebyś miała dobry dojazd do pracy. Jak się wszystkiego dowiesz, to daj znać. Też mi się podoba.

– Aśka nie rób tego. Kto by chciał mieszkać na jednym osiedlu z szefową – zażartowała Jolka.

Wreszcie udało nam się zjeść kolację. Była już średnio ciepła, ale za to bardzo smaczna. Nie chciałam pozbawić Jolki i Antka romantycznego spaceru. Zarządziłam grupową ewakuację.

– Do zobaczenia jutro. Zaczynamy o 10:00 od kawy i pikantnych szczegółów z waszej randki gołąbeczki. Aśka, ty możesz być na 12:00. Jedź obejrzeć ten dom i weź dla mnie nowy katalog. Marcin, pamiętam z rozmowy rekrutacyjnej, że w czasie studiów dorabiałeś jako dj. Przygotuj jakąś playlistę, żeby nam się jutro lepiej pracowało.

– Zapamiętałaś? Może ja też powinienem zaprosić cię na spacer?

– Nie przeginaj.

– Zrobię dla nas kawałek. To będzie nasza piosenka – żartował dalej.

– Idziemy do domu, bo już niektórzy zaczynają bredzić. Pa!

Kiedy kładłam się spać, poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi wielkiego słonia z ramion. Ciężar, który od dłuższego czasu mnie przygniatał. Awans powinien uskrzydlać, poprawiać samopoczucie, dowartościowywać. Coś poszło nie tak. Nie kojarzę momentu, w którym stałam się maszyną. Zawsze powtarzałam: praca musi być przyjemnością, która pozwala na sprawianie sobie przyjemności. Czas wrócić do tej zasady.

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

Osiedlove#17 Michał Anioł

Co jeszcze?! To była pierwsza myśl, kiedy zobaczyłam policyjny lizak nakazujący zjazd na pobocze. Za szybko jechałam, gdzie był znak stop, przejechałam na czerwonym, nie włączyłam świateł, co znowu dziś zrobiłam nie tak? Zatrzymałam samochód i wcisnęłam guzik. Okno powoli zaczęło się otwierać, a ja w pośpiechu szukałam w torebce portfela z dokumentami. Nie mam ochoty na uśmiechy, maślane oczy, głos niewiniątka, czarowanie i teksty w stylu: Panie Władzo, może upomnienie, obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Co to, to nie.

– Ile mnie to będzie kosztowało? – pytam, odwracając się w stronę otwartego okna.

– Ale co? – pewny, męski głos rozbrzmiewał wyjątkowo przyjemnie.

Zaskoczona zmrużyłam oczy, starałam się złapać ostrość. Nad głową policjanta błyszczała świetlista aureola. Światło rzucała pobliska latarnia.

– Anioł!

– Nie, aspirant Michał Kopeć. Dzień dobry, dokumenty poproszę.

– Poproszę o mandat, przyznaję się do wszystkiego.

– A mianowicie do czego się pani przyznaje?

– Do tego, co zrobiłam, czego nie zrobiłam, albo co za chwilę zrobię.

– Dobrze, w takim razie zatrzymuję prawo jazdy, dowód rejestracyjny, auto i wypisuję mandat w wysokości 10 tys. złotych.

– Proszę tylko dać mi chwilę, bo nie będę miała czym wrócić do domu, muszę zamówić Ubera.

Wzięłam telefon i otworzyłam aplikację.

– Co pani robi?

– Zamawiam Ubera.

– Proszę zostawić, żartowałem. To rutynowa kontrola, nie złamała pani przepisów, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Dobrze się pani czuje?

Musiałam chwilę przetrawić, co się wydarzyło, co powiedział anioł w policyjnej czapce. Powoli zaczęło do mnie docierać, jak to wygląda z jego strony. Zatrzymuje się jakaś wariatka, mówi, że jest aniołem, przyznaje się do złamania przepisów, których nie złamała, chce oddać samochód, 10 tys. złotych i uciekać Uberem. Zaraz dostanę alkomat do dmuchania, zrobi mi test na obecność narkotyków albo uzna za obłąkaną.

– Przepraszam, miałam trudny dzień. Chciałabym, żeby się jak najszybciej skończył. Może dziś jest jakiś Międzynarodowy Dzień Domina i wszystko się sypie. Element po elemencie, calutki plan wziął w łeb.

– To trzeba zrobić nowy, widocznie poprzedni nie był idealny. Zawsze trzeba mieć plan B. Proszę poczekać w samochodzie i nie robić żadnych głupot, idę sprawdzić pani dokumenty.

W poczuciu całodziennej beznadziejności przynajmniej przystojny policjant mi się trafił. Nie wiem, jak to jest z umawianiem się z policjantami na służbie. Można, nie można, legalne to? Sprawdzę. Wpisałam w Google: czy policjant może umawiać się z kobietami podczas służby. Chyba nie jest zabronione, skoro nic nie ma na ten temat. Chyba mnie za to nie zamknie w więzieniu.

Byłam tak skupiona na wertowaniu informacji, że nie zauważyłam policjanta, który z zaciekawieniem przyglądał się przez okno ekranowi mojego telefonu.

– Może będzie prościej, jak wpisze sobie pani numer i zadzwoni do mnie za dwie godziny? Będę już po służbie.

– Czy jest jeszcze jakaś wtopa, którą mogę przy tobie, przepraszam przy panu, zaliczyć?

– Dokumenty są w porządku, może pani jechać. Tylko proszę się skupić i najlepiej jechać prosto do domu. Zalecam spacer, lepiej się myśli na powietrzu, dobre rozwiązania przychodzą do głowy.

– Może pomyślimy razem?

O matulu, czy ja naprawdę to powiedziałam na głos? Co jest ze mną dzisiaj. Chyba jestem w tak beznadziejnej sytuacji, że jest mi już wszystko jedno.

– Po służbie pani Joanno, po służbie.

Podyktował mi numer. Powtórzyłam dla pewności, że niczego nie pomyliłam. Numer do policji zawsze się przyda.

– Jak mam pana zapisać?

– Jak to jak-Anioł, Michał Anioł.

– Masz na imię Michał? Ma pan na imię Michał? No tak, aspirant Michał Kopeć.

– Do usłyszenia za dwie godziny.

Zamknęłam okno i ostatni raz na niego spojrzałam. Z uśmiechem pomachał mi na pożegnanie. Ostrożnie ruszyłam, żeby znowu się z czymś nie wygłupić.

Kiedy wreszcie dotarłam do domu, zrzuciłam z siebie szpilki, żakiet, jeansy i zamieniłam na miękki dres. Związałam włosy w luźny kucyk, wyjęłam butelkę zimnej wody z lodówki, wyszłam na balkon i wyciągnęłam się na ledwo mieszczącej się na nim kanapie. Mała, ale wygodna. Przymknęłam oczy i zapytałam sama siebie: Co dalej pani Joanno, co dalej?

Kiedy się ocknęłam, było już ciemno. Matko i córko zasnęłam, która jest godzina? Co za różnica, nigdzie mi się nie spieszy, jestem skazana na samotne wieczory. Wstałam po koc i zgarnęłam z blatu telefon. Wróciłam na balkon. Piękny wieczór, rozgwieżdżone niebo i subtelne odgłosy miasta, będę za tym tęsknić. Gdzie mi będzie lepiej? Trzeba wziąć się w garść i zacząć się organizować od początku. A niech tam, zadzwonię do pana mądrali, niech mi pomoże z tym planem B. Odebrał po dwóch sygnałach.

– Cześć Aniele, to jak pomożesz z tym planem?

– Ty wiesz, że już wysyłałem patrol policyjny i list gończy za tobą? Dwie godziny minęły dwie godziny temu.

– Już nie bądź taki szczegółowy. Jesteś głodny?

– Ja zawsze jestem głodny, co proponujesz?

– Wyślę ci adres sms, wpadnij. Ja w tym czasie zamówię coś do jedzenia. Masz ochotę na coś szczególnego?

– Żadnych sushi i robaków z morza.

– Pizza?

– Idealnie.

Nie wiedziałam, co lubi, ale zdążyłam się zorientować, że nie je owoców morza i morskiej surowizny. Zamówiłam cztery różne, każda połówka z czymś innym. Zaczęłam nerwowo kręcić się po mieszkaniu. Szybko wrzuciłam kubki do zmywarki, przetarłam blat w kuchni, poprawiłam poduszki na kanapie. Zajrzałam do łazienki, ale tam wszystko było tak, jak być powinno. Łazienka to takie miejsce, gdzie zawsze muszę mieć porządek. Żadnej plamki od wody na lustrze, zwiniętego ręcznika, resztek pasty do zębów w umywalce. Musi błyszczeć i już. Zdążę jeszcze się przebrać? Nie zdążę, bo właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Minęło zaledwie pół godziny i przed moimi drzwiami stanął pan policjant z czterema pizzami.

– Zamówiłaś dla wszystkich sąsiadów?

– Okradłeś dostawcę pizzy?

– Przejąłem na dole, po co ma biedaczyna wchodzić na drugie piętro. Taki ze mnie anioł.

– Zapraszam, nie stój w progu.

– A gdzie napiwek?

Cmoknęłam go w policzek. Totalnie się tego nie spodziewał. Pan władza się zarumienił, no kto by pomyślał. Z lodówki wyjęłam piwo i wino. Pytająco uniosłam butelki do góry. Wskazał na piwo. Dobry wybór, nie przepadam za winem. Ogólnie alkohol mógłby dla mnie nie istnieć, ale akurat pizzę lubię łączyć z kilkoma łykami piwa. Zwłaszcza późną wiosną i latem, kiedy na dworze jest już ciepło, a nadmiar wypitej w ciągu dnia wody wylewa mi się już uszami.

– Wolisz zjeść w środku czy na balkonie? Tu i tu jest mało miejsca.

– Wyjdźmy na zewnątrz i rozwiążmy wszystkie twoje problemy.

Usiedliśmy obok siebie ramię w ramię. W zasadzie pośladek w pośladek, ta kanapa przewidziana jest chyba dla półtorej osoby. Jedliśmy pizzę, popijaliśmy piwo i rozmawialiśmy o wszystkim. Z poważnych spraw, opowieści z dzieciństwa, rodzinnych anegdot, przechodziliśmy na totalne głupoty. Okazało się, że oboje lubimy opowiadać dowcipy.  Ani przez chwilę nie było niezręcznej ciszy, naprawdę dobrze nam się gadało.

– No to, co cię trapi? Jak cię zatrzymałem wyglądałaś, jakby cały świat ci się zawalił.

– Może trochę dramatyzowałam, ale faktycznie dzisiaj sporo spraw poszło zdecydowanie nie po mojej myśli. Teraz czuję, że jednak nie jest aż tak tragicznie, a nawet całkiem nieźle. Dobra to zróbmy tak, ja powiem, o co chodzi, a ty wymyślasz plan B. Szybko i sprawnie przebrniemy przez dzisiejszą serię nieszczęść.

– Przyjmuję wyzwanie.

Zanim zaczęliśmy, sprzątnęłam kartony z resztkami pizzy, ze stolika, przyniosłam koc, który zdążyłam w ferworze szybkich porządków wynieść do pokoju.  Wzięłam jeszcze jedno piwo dla Michała i szklankę wody dla mnie. Zapaliłam dwie latarenki ze świecami i ledowe lampki, o których całkowicie zapomniałam. Na balkonie zrobiło się jeszcze przyjemniej jakby romantycznie. Wgramoliłam się na kanapę, przykryłam nas kocem i zaczęłam.

1.

– Poproszę plan B na wyrzucenie narzeczonego z domu.

– Po co ci on, skoro masz już nowego-odpowiedział bez namysłu, unosząc prawą brew i szturchając mnie łokciem. Już się we mnie zakochałaś, czy potrzebujesz jeszcze kilku minut?

– Jeszcze raz spojrzysz na mnie z tym swoim uśmiechem, to jutro będziesz rezerwował termin w Urzędzie Stanu Cywilnego.

– Czyli załatwione, co masz dalej na swojej liście?

2.

– Poproszę plan B na zarezerwowany i opłacony wyjazd z eksnarzeczonym do Meksyku?

– Kto za niego zapłacił?

– On. To był prezent dla mnie na urodziny.

– I w czym problem, leć bez niego i baw się dobrze. Na pewno masz przyjaciółkę, która spakuje się w godzinę i z dziką radością będzie ci towarzyszyć. Wystarczy tylko „przebukować” lot. Akceptujesz?

– Tak, odhaczam.

Szybko nam idzie. Wychodzi na to, że wystarczy spojrzeć z boku i problem przestaje być problemem. Może to kwestia odpowiedniej osoby, która u tego boku jest, jej zainteresowania, chęci dowiedzenia się, co idzie źle i widzenie czegoś więcej niż czubek własnego nosa.

3.

– Poproszę plan B na wypowiedzenie umowy wynajmu mieszkania, którą dzisiaj otrzymałam.

– Wolisz mieszkać w domu czy w bloku?

– Co za pytanie, wiadomo, że w domu.

– Mogą być Kamionki?

– Bez znaczenia. Mogą.

Michał wyjął telefon, przez chwilę z kimś rozmawiał. W międzyczasie zapytał mnie tylko, czy mogę jutro o 13:00 obejrzeć dom. Kiwnęłam głową i zaraz po tym pomyślałam, że mnie nie stać na dom. Mam stałą pracę, nieźle zarabiam, ale sytuacja się skomplikowała. Teraz nawet nie wiem, czy dostanę jakikolwiek kredyt na cokolwiek, a nawet jeśli  to rata kredytu mnie zabije. Owszem miałam, a raczej mieliśmy, w planach kupno domu, ale wtedy miałam narzeczonego, zupełnie inne plany, koszty się rozkładały i wszystko wydawało się realne.

– Halo tu ziemia, gdzie odpłynęłaś?

– Słuchaj, dziękuję, że chcesz pomóc, ale nie stać mnie na wynajęcie domu. Przypominam, że od rana jestem singielką.

– Ustaliliśmy już, że nie jesteś singielką – zażartował, a mi zrobiło się jakoś lżej. Znajomy buduje nowe domy i właśnie wprowadził opcję wynajmu. Możesz sobie spokojnie mieszkać przez dwa lata w nowiutkim, wykończonym domu, płacić miesięcznie określoną kwotę, a po upływie tego czasu kupujesz ten dom. Część wpłaconych przez ciebie pieniędzy, nie wiem ile dokładnie, obniża wartość sprzedaży. Sam intensywnie zastanawiam się nad takim rozwiązaniem. Zawsze chciałem mieszkać poza miastem, blisko lasu, mieć kawałek ogrodu, ciszę i spokój. Wiesz, co jest najlepsze?

– Co?

– Ceny wynajmu tych domów są porównywalne z cenami małych mieszkań w Poznaniu. Chętnie jutro zobaczę, jak to wygląda i czy faktycznie mi się opłaca. Jedziesz ze mną?

– Skoro nalegasz, nie mam nic do stracenia.

– Cóż za optymizm.

Chyba trochę dotknęła go moja odpowiedź. Przeprosiłam, starałam się wytłumaczyć i przywrócić przyjemną atmosferę sprzed kilku minut.

– Chodziło mi o to, że muszę racjonalnie planować swoje życie i wydatki. Sam koszt wynajmu to nie wszystko, dochodzą rachunki i codzienne koszty utrzymania. Nie mogę władować wszystkich oszczędności i znaczącej części pensji w dom.

Michał był wyrozumiały i spokojnie podszedł do tematu. Starał się wytłumaczyć plusy takiego rozwiązania i powoli pomysł wynajęcia domu coraz bardziej mi się podobał. Jeśli faktycznie dzięki fotowoltaice, rekuperacji, pompom ciepła faktycznie na koncie zostaje mi kilka stówek i nie dostanę tak modnych teraz rachunków grozy, to może warto zgłębić temat. Jutro wszystko się wyjaśni.

– To co, masz jeszcze ochotę rozwiązywać kolejne moje problemy?

– Dawaj, pozwól mi się wykazać.

4.

– Poproszę plan B na tygodniową opieką nad psem rodziców, którzy wyjeżdżają na urlop.

– Masz alergię, psią fobię, czy co? Psy są ekstra, dlaczego nie chcesz?

– Bo to Berneński Pies Pasterski? Pół roku temu był słodkim szczeniaczkiem, teraz jest prawie niedźwiedziem z energią ogiera i wieczną ochotą na zabawę. Widzisz w tej klitce miejsce dla niedźwiedzio-konia? Rozniósłby to mieszkanie i z kaucji zwrotnej nici.

– No widzisz, gdybyś miała dom pies, miałby dużo miejsca. Spakuj walizkę i przenieś się na tydzień do rodziców. Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.

– Będziesz wpadał na spacery z Bambi?

– Pod warunkiem, że na tydzień nadamy mu imię godne Berneńskiego Psa Pasterskiego.

– Co proponujesz?

– Na pewno coś spoza Disneya. Może Be, jak plan B?

– Mamy to.

5.

– Następny plan B poproszę na szefową, która robi wszystko, żeby się mnie pozbyć.

– Aresztuję ją.

– Podoba mi się.

W sumie fajnie byłoby mieć faceta policjanta. Policjant-brzmi groźnie, wygląda jak milion dolarów, potrafi rozwiązywać problemy, ewidentnie mu się podobam i z każdą minutą przyciąga mnie do niego coraz bardziej. Może ten dzień wcale nie skończy się tak źle, jak się zapowiadał. Zwłaszcza że jest już środek nocy.

6.

– Masz coś jeszcze? Tylko daj coś trudniejszego.

– Plan B na ważnego klienta, który nie odbiera ode mnie telefonu. Zależy od niego moje być albo nie być w firmie.

– Znajdź nowego klienta albo nową pracę.

– Że też na to nie wpadłam. Tobie wszystko tak łatwo przychodzi?

– Nie przejmuję się rzeczami, na które nie mam wpływu. Poza tym zawsze mam plan B.

– No tak…

7.

– Masz plan B na moje dalsze życie?

– Serio muszę się powtarzać?

– To znaczy?

– Już masz nowego, bardzo mądrego, przystojnego, zabawnego narzeczonego z policji. Za miesiąc jedziesz na wakacje z przyjaciółką, a po powrocie wynajmujemy domy obok siebie. Za dwa lata bierzemy ślub, kupujemy te domy i je łączymy albo zamienimy na jeden większy. W piątek przenosisz się na tydzień do rodziców i chodzisz na długie spacery z Be, no i ze mną oczywiście. Od jutra szukasz nowego klienta, w tym czasie twoja szefowa siedzi za kratami. Teraz dwaj buzi. Muszę lecieć, jest już strasznie późno. Masz przewagę, bo wyspałaś się na balkonie. Do jutra! Widzimy się o 13:00 w Kamionkach, wyślę ci adres sms.

Pocałował mnie, uśmiechnął się szeroko, wstał z kanapy i wyszedł. Siedziałam zaskoczona i trochę zawiedziona, że sobie poszedł. Starałam się pozbierać myśli i poskładać, co tu się właśnie wydarzyło. Od wnikliwej analizy oderwało mnie pikanie telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się Michał Anioł: „Osiedle Koncept Kamionki, biuro sprzedaży Laskowa 50, godz. 13:00. Nie mogę się doczekać. Pchły na noc! <3″

Bez namysłu odpisałam: „Po co nam dwa domy? Wynajmijmy jeden. :*”

 

E-book ze wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl 😉