Osiedlove sekrety #10: Meteor i kakao, czyli historia błyskawicznej miłości

– Meteor, stój! Meteor!
Szukałem go kilka godzin, przeszedłem las wzdłuż i wszerz. Znowu mi uciekł. Kiedy pytałem, czy jak go spuszczę ze smyczy, to mi nie zwieje, merdał ogonem i jego oczy obiecywały, że tym razem nie pogna, ile sił w nogach przed siebie.
Chodziłem, krzyczałem, wołałem, nawet wiewiórek pytałem, czy nie widziały brązowego posokowca ze złośliwym uśmieszkiem na pysku i wywieszonym ozorem. Nie widziały.

– Meteor, wracaj w tej chwili!!!

Wiem, że zawsze wraca. Mądre psisko z niego, ale czasami mam ochotę wyciągnąć go za te długie, miękkie, zimne uszy.
Idę do domu, może gdzieś się spotkamy. Wychodząc z lasu, nagle runąłem na ziemię. Meteor wybiegł zza krzaków i ze znanym sobie impetem postanowił się ze mną przywitać. Skoczył na mnie, a ja straciłem równowagę.

– Przepraszam, czy to pana pies? – usłyszałem damski głos.
– Zależy, o co chodzi.
To nie wróży nic dobrego.
– O to proszę pana, że zrobił mi dokładnie to samo. Rzucił się na mnie, wylizał, ukradł czapkę i uciekł. Przestraszył mnie, później nawet rozbawił, ale z tą kradzieżą to już przesadził. Wstaje pan, czy będziesz tak leżał?

Wstałem, otrzepałem się i w zasadzie na jednym wdechu wyjaśniłem, że to mój pies, nie mam na niego wpływu, bo mnie nie słucha, nie dotrzymuje obietnic, jest złodziejem kanapek, wypija mi wodę z kubka, zajmuje całą kanapę, ściąga pranie z suszarki i obgryza torbę od laptopa.

– Nie będę przepraszał i obiecywał, że więcej się to nie powtórzy, bo jestem niemal pewny, że jak spotka panią znowu, zrobi dokładnie to samo.
– Chyba porządnie dał panu w kość. Proszę spojrzeć, jest wyczerpany. Powinien dzisiaj grzecznie zasnąć.
– Meteor i grzecznie to są sprzeczności, proszę pani. Nigdy nie idą w parze. Próbowałem wszystkiego. Tresury, behawiorysty, prośby, groźby, przekupstwa.
– Niech pan mu pozwoli się wybiegać, energia go roznosi. Nie ma złych intencji. Sama mam dwa foksteriery, znam to. Jeśli ma pan ochotę, zapraszam jutro na herbatę. Psy się poznają, pobiegają po ogrodzie, może zostaną kumplami.
– Jest pani pewna? Wpuszczenie tego wariata do ogrodu, może się skończyć katastrofą.
– Zaryzykuję. Dzieci też się ucieszą z nowego towarzystwa.
– W takim razie chętnie was odwiedzimy jutro po pracy. 17:00 będzie ok?
– Mieszkamy na Iglastej 2 tutaj w Kamionkach. Wie pan, gdzie jest szkoła? To zaraz obok.

Udawałem, że wiem. Pożegnaliśmy się, poklepałem Meteora i ruszyliśmy w stronę domu. Kurde bez sensu. Dobrze się zapowiadało, a tu nagle: dzieci też się ucieszą. No nic, teraz głupio się wycofać.
– Dzięki pies, ty jak mi załatwisz randkę z mężatką, dziećmi i dwoma psami na dokładkę, to nie mam pytań.

Nic specjalnego nie zaiskrzyło, tak zwanej chemii między nami nie było, ale pani była miła, nie zrobiła afery za psi atak i jeszcze zaprosiła nas do domu. Odważna.
Zgodnie z tym, co powiedziała, Mateor w sekundę zasnął na kanapie, a ja sprawdzałem, gdzie jest ulica Iglasta.
Cały następny dzień zastanawiałem się, jak grzecznie wymiksować się z tej wizyty. Jak już wymyśliłem pilne zawodowe zadanie na już, zorientowałem się, że nie wziąłem numeru telefonu. Trudno, idziemy.
Meteor, jak nigdy szedł przy nodze i nie próbował uciekać. Nie wiem, czy to tutaj. Osiedle Koncept, hmmm. Słyszałem tę nazwę.
– Patrz Meteor, ile drzew, ładnie, zielono i tak spokojnie. Skąd ja znam to miejsce? Chyba kiedyś mignęło mi na facebooku. Chodź, jeszcze zobaczymy, co jest dalej. Zobacz jak super.

Plac zabaw przypominał planetarium. Gwiazdy, planety, świecące huśtawki, strefa dla dzieci i oddzielna dla dorosłych. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Mówią, że na placach zabaw dzieci piją piwo i palą papierosy. Tutaj grupa nastolatków gra przy stole w planszówkę „Zostań astronomem”. Niesamowite.

Zrobiliśmy jeszcze jedno kółko po osiedlu i dotarliśmy pod dwójkę. Drzwi się otworzyły, zanim dotknąłem dzwonka. Najpierw zaskoczyło mnie ujadanie psów, później Meteor wyrwał mi smycz z ręki i pognał w poszukiwaniu kumpli, dwie małe, identyczne dziewczynki wciągnęły mnie za rękę do domu, krzycząc: Mamooo, przyszli już!
W co ja się wpakowałem?

– Cześć! Miło, że znalazłeś czas. Wchodź, nie bój się. Psy już biegają po ogrodzie, dziewczynki dostaną lody i zaraz się uspokoi. Rozgość się. Czego się napijesz? Albo nie, poczekaj. Sama przyniosę ci coś na wyciszenie. Jak masz na imię?
– Mateusz! A ty?
– Olka! Tylko nie Olcia, Olusia, Oleńka i inne takie. Najlepiej Olka.

Olka zniknęła w kuchni, a ja miałem okazję rozejrzeć się po domu. Był imponująco czysty, jak na tę zwariowaną ferajnę. Duże szyby nie miały poodciskanych dziecięcych palców i psich nosów. Antresola robiła piorunujące wrażenie. W rogu wisiała huśtawka.
– Jak chcesz się pobujać, wyjdźmy na zewnątrz. Tam jest większa.
Wręczyła mi kubek. Zawartość mnie zaskoczyła. Musiałem zrobić dziwną minę, bo Olka od razu wyjaśniła, że najlepsze na wyciszenie jest kakao.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio je piłem. Wyszliśmy na taras i tam kolejne zaskoczenie. Huśtawka dokładnie taka sama, jak na placu zabaw.
– Mogę?
– Jasne, bujaj się.

Całkiem miło się rozmawiało. Psy i dzieci były zajęte sobą. Pogadaliśmy o pracy, wypytałem o dom i dewelopera, który wybudował ich osiedle. Jeszcze jedno nie dawało mi spokoju.
– Masz męża?
– Mam, jest na dyżurze. Janek jest lekarzem, powinien być za jakieś dwie godziny. Lepiej bujaj się do oporu, bo jak wróci, przejmie huśtawkę. To jego miejsce na odreagowanie stresu.
– Też dostaje kakao na wyciszenie?
– Czasami.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Psy wleciały do domu, jak szalone i zaraz po nich poderwały się dzieci.
– Przepraszam, tylko sprawdzę, kto nam zakłóca ten błogi spokój.

Sympatyczna ta Olka, idealny materiał na przyjaciółkę. Romansu raczej z tego nie będzie. Poza tym jest mąż, bliźniaczki, dwa psy. Co za dużo, to niezdrowo.
– Ciocia!!!! Co masz dla nas?!
Jaka ciocia znowu? Dobra, czas się zbierać. Meteor, gdzie ty jesteś niewdzięczniku. Znikasz zawsze, jak cię potrzebuję.
– Meteor!!!
– Nie krzycz na psa, odpoczywa na kanapie. Kamila – jestem siostrą Olki. Dla odmiany młodsza, bez dzieci, bez męża, bez psów, kotów i innych sierściuchów. Ładniejsza, mądrzejsza, lepiej wykształcona…
– Wygadana, przemądrzała, rozpieszczona, z niewyparzonym jęzorem. Zawsze wpada bez zapowiedzi w okolicy kolacji. To moją siostrę już poznałeś.
Olka uzupełniła szybką prezentację.
– Cześć, jestem Mateusz. W zasadzie miałem się zbierać.
– Zbierać to możesz wyjaśnienia. Siadaj i opowiadaj, co tu robisz, skąd się wziąłeś i czy mój szwagier wie, że korzystasz z jego huśtawki?

W skrócie opowiedziałem, jak się tu znalazłem. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Miała w sobie coś wyjątkowego. Cały czas żartowała, śmiała się, wygłupiała z dziećmi, zaczepiała psy, docinała Olce. Była bardzo bezpośrednia, waliła prosto z mostu, zadawała pytania, których raczej nie wypada zadawać nowo poznanej osobie. Byłem nią oczarowany.

– Olka daj coś mocniejszego. Albo nie. O której Jasiek wraca?
– Powinien zaraz być. O! Chyba właśnie wchodzi.
– Szwagier! Jak miło, że jesteś. Zostaniesz z dziećmi i psami, a my jedziemy na drinka.
– A ja? Też chcę drinka.

Janek przywitał się ze mną jak ze starym kumplem. Ciekawe, jak często spotyka w swoim domu obcych facetów, których żona przyprowadza z lasu. Kamila wzięła go pod ramię.
– Możesz wyjść jutro, umów się z kolegami. Twoja żona zapewniła mi dzisiaj doskonałe towarzystwo. Tylko zapomniała mnie zaprosić. Gdybym nie wpadła po receptę, którą mi zaraz wypiszesz, minęłabym się z przeznaczeniem. Czuję, że to będzie mój mąż. Dla bezpieczeństwa zabierzemy Olkę, gdyby się jednak okazało, że jest seryjnym mordercą, który czai się w lesie na swoje ofiary.
Janek tylko wzruszył ramionami. Chyba był przyzwyczajony, że Kamila zawsze stawia na swoim.
– Zamawiam ubera i jedziemy. Zbierajcie się!
Kamila stała z torebką w ręku gotowa do wyjścia. Zaskoczyło mnie, że proces wyjścia nie wymagał poprawy makijażu, ułożenia włosów, przebrania się i półgodzinnej analizy czy buty na pewno pasują. Otrząsnąłem się i przypomniało mi się o psie.
– Czekaj, ja muszę zawieźć Mateora do domu.
– Zostaw go z Jaśkiem, jeden pies różnicy mu nie zrobi. Jutro odbierzesz.

Janek podszedł do mnie, poklepał po plecach i szepnął: Chłopie współczuję ci.
– Słuchaj Janek, nie ma jakiegoś wolnego domu w okolicy? Strasznie mi się tu podoba.
– Z tego, co wiem, chyba nie. Ale sąsiedzi, którzy mieszkają trzy domy dalej, kupili większy dom w Wirach i ten chcą szybko wynająć. Coś około 120 metrów kwadratowych ci starczy?
– Chyba wam, drogi szwagrze! Mówiłam, że to będzie mój mąż. Dzisiaj mi się oświadczy.

Odwróciłem się do Kamili i przyklęknąłem.
– Kamilo, wyjdziesz za mnie?
– Poczekaj, stop! – krzyknęła Olka, zbiegając ze schodów. Musisz mieć kwiaty i pierścionek.

Jedna z bliźniaczek zdjęła z palca pozłacaną biedronkę.
– Masz pan wujek, masz mój.
– Stary, masz jeszcze kwiatek. Ten kaktus będzie idealny. – Janek podał mi doniczkę.
Olka zarządziła przerwę, bo musi to nagrać.
Dobra, jeszcze raz.
Dała sygnał do powtórki.
– Kamilo… Jak się nazywasz?
– Zarzycka.
– Kamilo Zarzycka, czy wyjdziesz za mnie i obiecujesz zamieszkać ze mną na tym osiedlu, w domu ze świecącą huśtawką?
– Tak!
Wsunąłem na końcówkę palca biedronkowy pierścionek i wręczyłem kaktus. Kamila odwdzięczyła się długim pocałunkiem.

– Ejjj, dzieci patrzą bezwstydnicy! Olka rozbawiona zasłoniła oczy dziewczynkom, które aż podskakiwały z wrażenia.
– Nigdzie nie jedziecie, świętujemy w domu. Dzieciaki spać, psy na swoje legowiska. Nowy pies, złaź z kanapy i idź do kumpli. Postaram się powstrzymać tę wariatkę, zanim Mateusz zrozumie w co się ładuje. Nie chcę stracić sąsiada. Chodź stary, zapytamy o ten dom.
– Meteor, idziesz z nami. Musimy omówić plan działania. Tylko obiecaj, że nie zwiejesz. Kochanie, zaraz wracamy. – rzuciłem do Kamili.

Moja „narzeczona” podbiegła i czule się ze mną pożegnała. Znaliśmy się niecałe trzy godziny. Nie wiem, czy to magia tego osiedla, zwariowani mieszkańcy, księżyc w pełni rozświetlający niebo, ale… Chyba się zakochałem. Może to wcale nie było kakao, tylko eliksir Gargamela i po nim straciłem rozum.

Dwa miesiące później wprowadzaliśmy się z Kamilą i Meteorem do wynajętego domu. Planujemy kupno własnego, wiemy, że wkrótce pojawią się w sprzedaży. Warunek jest jeden. To musi być to miejsce. Osiedle, w którym wszystko się zaczęło.
Na dobry początek Janek przekazał nam kartkę, którą dostali przy odbiorze kluczy do swojego domu. Na odwrocie widnieje zdanie: Obrazy na niebie nigdy się nie powtarzają, tak jak niepowtarzalny jest Twój dom. Podpisane – Bartosz Wrzesiński.
Ma facet rację.
Nigdy nie zapomnę, koloru nieba i emocji, które mi towarzyszyły, gdy tamtego wieczoru po powrocie od sąsiadów, ze wtuloną we mnie Kamilą, podziwialiśmy księżyc w pełni. Nasz dom z pewnością będzie niepowtarzalny. Bo jaki ma być. Temperamenty Kamili i Meteora są identyczne, to mieszanka wybuchowa. Nie da się tego podrobić.

Wspominałem już, że w sobotę na gwiezdnym placu zabaw bierzemy ślub? Taki prawdziwy, z urzędnikiem, obrączkami, świadkami, bliźniaczkami i psami. Dekoracji nie potrzebujemy, jest wystarczająco magicznie. Na dodatek moja przyszła żona jest niebiańsko piękna.
Najmłodszym mieszkańcom obiecaliśmy kakao z czekoladowymi gwiazdkami za wypożyczenie placu na godzinę.
Nie mogę się doczekać

E-book ze wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas ?

 

Osiedlove sekrety #9: Jak stracić szpilki i zyskać sąsiada?

Gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. To zdanie wypowiadam zawsze, gdy jestem zmęczona, przepracowana i mam wszystkiego dosyć. Praca do późna, dodatkowe zlecenia, spotkania, ustalenia, terminy, ciągle w niedoczasie.
Koleżanka w sobotę wyciągnęła mnie na masaż w ramach zaległego prezentu urodzinowego. Od urodzin minęły już 2 miesiące, ale wcześniej nie znalazłam nawet kilku godzin na oderwanie się od zawodowych obowiązków. W każdym razie leżymy w spa, jest wszystko, czego potrzeba do pełnego relaksu. Delikatne światło, pachnące świeczki, ciepłe olejki, wygodne łóżko i masaż, który w teorii powinien mnie zrelaksować. W teorii… W praktyce omal nie dostałam zawału. W trakcie tego prawie relaksu przypomniało mi się, że miałam wysłać projekt bardzo dobrze rokującemu klientowi. Zerwałam się na równe nogi. Masażysta podskoczył, strącając rozgrzany olejek. Nie ma się co dziwić. Pewnie myślał o niebieskich migdałach, delektując się ciszą, a tu jakaś wariatka zaburza spokój. Jedyne co zdołałam w pośpiechu powiedzieć, to: Przepraszam, muszę już iść, było super.
Wpadłam do gabinetu obok i mówię do Marty: Sory, nici z obiadu. Muszę lecieć. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
Przyjaciółka lekko uniosła głowę i spojrzała z politowaniem. Domyśliła się, że chodzi o pracę, bo o co niby innego. Przecież ja nie mam życia poza pracą.

Kiedy wyszłam na parking, zorientowałam się, że przyjechałyśmy Marty samochodem i na jej prośbę zostawiłyśmy tam telefony. Zza pleców usłyszałam: Daję ci ostatnią szansę.
– Zawiozę cię, gdzie chcesz. Zrobisz, co masz do zrobienia w godzinę i jedziemy do mnie. Mam tego dosyć. Albo zaakceptujesz ten plan i później wysłuchasz, co mam do powiedzenia albo to będzie nasze ostatnie spotkanie.

Pierwszy raz miała tak poważną minę. Znamy się od 20 lat. Towarzyszyła mi w najważniejszych momentach mojego życia. Nigdy mnie nie zawiodła. Teraz zobaczyłam w jej oczach, że ma mnie dosyć i to nie są żarty. Tylko skinęłam głową. Poczułam się, jak nastolatka czekająca na podsumowanie wywiadówki, z której przed kilkoma minutami wróciła mama i powiedziała: Musimy porozmawiać, siadaj.

– Marta, przepraszam. Podjedźmy do mnie. Wysłanie tego maila zajmie mi kilka minut. To bardzo ważne.

Nawet na mnie nie spojrzała, przekręciła kluczyk i ruszyła. Jej reakcją zdenerwowałam się bardziej niż niewysłanym projektem. Mam przerąbane.
Wpadłam do domu, odpaliłam komputer, szybko napisałam maila z przeprosinami za obsuwę czasową i wstałam od stołu.

Dobra, co mogę zrobić za tę akcję w trakcie masażu. Jak mam to załagodzić. Wiedziałam, że to nie chodzi tylko o to. Nazbierało mi się przez ostatnie lata. Marta bardzo długo była cierpliwa, zawodziłam ją na każdym kroku. Co mam zrobić, co mam zrobić? Dobra, raz kozie śmierć.

Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Marty: Boję się zejść. Nie wiem, co mnie czeka. Możesz wygrzebać z mojej szafy wszystko, co chcesz. Oddam Ci nawet moją ulubioną torebkę. Chcesz te buty od Jimmy Choo?

Marta wybuchnęła śmiechem. Weź kartę płatniczą, podjedziemy do Baczera. Kupujesz wino i coś na kolację. Po drodze wstąpimy po jakiś obiad. Pomyśl, co jest po drodze. A! Jutro robisz śniadanie. Złaź na dół i nie panikuj.
Zamykając drzwi od mieszkania wcale nie czułam się lepiej. Wiedziałam, że zawiodłam na całej linii. Wykupię cały włoski asortyment w tym Baczerze, w lubońskim Pesto ogarnę najlepszy obiad. Później poszukam, czy gdzieś w okolicy Wir mają śniadania na dowóz. Marta się śmieje, będzie łatwiej. Usłyszałam dzwonek telefonu: Weź Jimmy Choo, rekwiruje te buty skoro jesteś taka łaskawa.

Kurde, jak ja czasami nie przemyślę swoich deklaracji. Trudno. Cofnęłam się, wzięłam karton pod pachę i ruszyłam do samochodu.

Z torbami pełnymi jedzenia podjechałyśmy pod dom Marty. Ale tu pięknie. Ostatni raz byłam na parapetówce kilka miesięcy temu. Wpadłam na chwilę, bo jak zwykle czas mnie gonił. Postawiłam zakupy przy drzwiach i z otwartą buzią rozglądałam się po salonie. Zatrzymałam się przy regale z książkami i zauważyłam znajome zdjęcie. Marta i ja na beztroskich, studenckich wakacjach. Nic się wtedy nie liczyło.
– Chcesz wina?!
– Chcę!
– To sobie weź i mi też nalej. Kieliszki są w górnej szafce po prawej stronie.
– Świnia!

Jest dobrze, wszystko po staremu. Wyszłam z kieliszkami do ogrodu. Tego już za wiele. Nawet tutaj jest wszystko dopięte na ostatni guzik. W życiu bym nie wpadła, żeby zrobić sobie palenisko w ogrodzie. Postawiłabym grilla i pewnie nigdy bym z niego nie skorzystała.
– Ty, jak ty to robisz? Pracujesz na podobnym stanowisku, masz odpowiedzialną pracę, a wybudowałaś dom, urządziłaś go tak, że aż mi się chce płakać z zachwytu. Chodzisz na masaże, wyjeżdżasz na wakacje, umawiasz się na randki i jak widać, masz bardzo dobre stosunki z sąsiadem zza płotu. Weź mu pomachaj, bo stoi od kilku minut i czeka, aż zwrócisz na niego uwagę.
– Cześć Kuba!!!
– Czego się drzesz?! Aż mi w uszach zagwizdało. Miałaś dyskretnie pomachać.
– Po co dyskretnie? Kuba prawie u mnie mieszka. Kupił ten dom po rozwodzie z żoną. Zostawiła go, bo nie miał czasu dla rodziny. Za bardzo był zajęty pracą. Coś ci to przypomina? Jak się opamiętał, było już za późno. Lizał u mnie rany i szukał harmonii między obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym. Teraz ja jestem jego harmonią.
– Serio? Nic nie mówiłaś.
– Mówiłam, ale nie miałaś czasu ani ochoty, żeby mnie wysłuchać. Teraz do rzeczy. Masz pieniądze?

– Mam, ale co to za pytanie?
– Pytanie, jak każde inne. Dużo masz tych pieniędzy?
– Potrzebujesz pożyczki? Mam spore oszczędności.
– Spore, to znaczy duże?
– Marta, czy ty się z tramwajem zderzyłaś? O co Ci chodzi? Masz kłopoty?
– Ja nie, ale zaraz ty będziesz miała, jeśli nie zrobisz tego, co wymyśliłam po tej akcji na masażu.
– Wiedziałam, że wymierzysz mi karę. Dawaj, zniosę wszystko.
– To nie kara, tylko szansa dla ciebie. Potrzebujesz dystansu, odskoczni od pracy, wyraźnego podziału na praca-dom. Tak się dalej nie da.
– Jedziemy na wakacje?
– Zawsze mówiłaś, że chcesz wyjechać w Bieszczady i znaleźć tam swój azyl. Tam go nie znajdziesz z kilku względów. Za bardzo lubisz swoją pracę, dłuższy odpoczynek uznajesz za stratę czasu, ja się z tobą nie przeprowadzę, więc straciłabyś swój jedyny głos rozsądku i zaczęłabyś robić biznesy z niedźwiedziami. Są tam niedźwiedzie?
– Nie wiem. Ale nie wiem też do czego zmierzasz.
– Wstawaj, idziemy.
– Poczekaj, wezmę telefon.
– Nie potrzebujesz, chodź.
Marta szybko wyprowadziła mnie na jakieś pole, na którym coś zaczęli budować. Kazała mi się rozglądać i podziwiać. Rozejrzałam się, ale podziw był dalekim odczuciem.
– Weź się ogarnij. Naprawdę za mało czasu z tobą spędzałam i przestaję cię rozumieć.
– Podoba Ci się mój dom?
– Bardzo, ale co to ma wspólnego z tym polem?
– Mózg w domu zostawiłaś? Kupisz sobie taki sam na tym polu. Za chwilę powstanie tu kolejny etap Osiedla Koncept, czyli tego na którym mieszkam. Będziemy sąsiadkami. Zapewnię ci tyle rozrywek, że nie będziesz miała czasu na pracę po godzinach.
– Yhmm, ta jasne.
– W poniedziałek na 10:00 jesteś umówiona na podpisanie umowy. Musisz tylko zdecydować, czy chcesz 155 m2 czy 193 m2. Mniejszego nie ma sensu. Kiedyś przecież zaczniemy się rozmnażać i będzie nas więcej.
– Widzę, że ten Kuba zrobił ci sieczkę z mózgu. Po pierwsze nie mam czasu na budowę domu, po drugie nie znam się na remontach i aranżacjach wnętrz. Po trzecie nie jestem pewna takiego sąsiedztwa, które najpierw mnie upija winem i podstępem podejmuje za mnie decyzje.
– Po pierwsze moja droga, ty nie musisz budować, bo kupujesz od dewelopera, po drugie – dużo masz tych pieniędzy?
– Już pytałaś, mam.
– No to cofam punkt po drugie, bo zajmą się tym inni. Nie wiem, czy wiesz, ale istnieją na rynku tacy specjaliści jak projektanci, architekci, eksperci od wykańczania wnętrz. Po trzecie, jeszcze mi za to podziękujesz.
– Ty jesteś lekko nienormalna. Chcesz, żebym teraz podjęła decyzję?
– Tak, a co w tym trudnego?
– Jak się zgodzę, to odczepisz się ode mnie, będziemy mogły zejść z tego pola i zjeść obiad? Znajdziesz mi jeszcze faceta i zaplanujesz w kalendarzu wolne wieczory na randki?
– Może obok ciebie też wprowadzi się taki Kuba.
– To zmienia postać rzeczy. W poniedziałek kupuję ten dom.

Wracałyśmy w milczeniu. Analizowałam pomysł Marty i coraz bardziej mi się podobał. Dlaczego nie, warto spróbować. Może faktycznie Wiry będą moimi Bieszczadami.
Wchodząc do domu, usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Zanim go znalazłam, już milczał. Na wyświetlaczu wyświetlił się klient, któremu z opóźnieniem wysłałam projekt. Zapytałam Martę, czy mogę oddzwonić. Zgodziła się, ale poprosiła, żebym włączyła głośnik.

Pani Agnieszko, dziękuję za projekt. Może mi pani tylko wyjaśnić, czym różni się od tego, który wysłała mi Pani wczoraj? Nie widzę komentarzy. Ten wczorajszy już zaakceptowałem i wysłałem do wspólnika z prośbą o ewentualne uwagi. Nie spodziewałem się, że będzie Pani wprowadzała jakieś zmiany.
– Zmiany? O nie! Przepraszam, zupełnie zapomniałam, że wczoraj już go do Pana wysłałam. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. To jest ten sam projekt, bez żadnych poprawek.
– Aga, czy to oznacza, że wyciągnęłaś mnie w ręczniku z masażu, bo masz sklerozę?- wtrąciła się Marta.
– Halo, nie za bardzo rozumiem – odezwał się zaskoczony klient.
– Przepraszam, już wyjaśniam. Wczoraj miałam urwanie głowy. Wszystko robiłam w pośpiechu i widać nie zarejestrowałam wszystkich wykonanych czynności. Dzisiaj przyjaciółka zabrała mnie na masaż, w którego trakcie zerwałam się z łóżka, strasząc masażystę, bo wydawało mi się, że zapomniałam o pana projekcie. Marta była na mnie wściekła, zresztą nie tylko za to. Zawiozła mnie do mojego mieszkania, żebym nadrobiła zaległości. Później wymusiła na mnie kupno wina, obiadu, kolacji, zrobienie jutro śniadania, ograbiła z najładniejszych butów, wyprowadziła na jakieś pole, kazała kupić dom i wydać wszystkie pieniądze. Na wszystko się zgodziłam i już nie mogę się wycofać, a teraz okazuje się, że ja ten projekt wysłałam wczoraj?!

Marta leżała na kanapie i zanosiła się śmiechem. Miała niezły ubaw.

– Dziewczyny, nie jestem pewny, czy wszystko zrozumiałem. Natomiast chętnie się dowiem, gdzie jest to pole, na którym można kupić dom od ręki. Jak mi powiecie, to może sobie Pani zdjąć z głowy jutrzejsze śniadanie. Biorę to na siebie.

Zgłupiałam. Niestety Marta szybko podchwyciła temat.
– Panie kliencie, jak ma Pan na imię?
– Jakub.

Parsknęłyśmy śmiechem.

– Panie Jakubie, Kuba. Przyjedź na ulicę Południową w Wirach, na wjeździe jest taki murek z napisem Koncept by Tefrahouse. Zaprowadzimy cię na pole. Nie mylić z wyprowadzeniem w pole.
– Zwariowałaś?! – syknęłam do Marty.
– Będę za pół godziny. Rozumiem, że wpisowe to wino i obiad.
– Obiad mamy, zabierz wino, może zabraknąć – Marta jak zwykle wybiegła przed szereg.
– Pani Agnieszko, zadzwonię, jak będę pod tym murkiem.

Rozłączył się.

Ja stałam i patrzyłam na Martę. Chciałam na nią krzyczeć, walnąć poduszką, wylać na głowę kubeł zimnej wody. To nasz najlepiej zapowiadający się klient. Ta wariatka zaprasza go na pole.
– Czy ty jesteś normalna?
– Nie dramatyzuj, tylko idź się przebrać, dam ci jakiś czysty dres. Polałaś się winem.
– Może jeszcze kalosze mi daj. Mam iść w dresie na spotkanie?
– A co niby w małej czarnej i szpilkach na pole budowy? To nieformalne poznanie nowego sąsiada. Poza tym nie zapominaj, że szpilki są już moje!

Po kilkunastu minutach zadzwonił, że już czeka pod murkiem. Nieco nieśmiało szłyśmy w jego kierunku. Nawet Marta trochę się zestresowała. Wysiadł z samochodu i z szerokim uśmiechem krzyknął do nas:
– Czy to są moje sąsiadki? Jak, tak to biorę ten dom w ciemno.

Spojrzałyśmy na siebie z niedowierzaniem. Lepiej trafić nie mogłam.
– Pani Agnieszko, rozumiem, że dom najbliżej pani jest jeszcze wolny?
– Może się Pan ze mną wybrać na spotkanie w poniedziałek. Marta mnie umówiła, upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Widzę, że jesteśmy podobni, nie lubimy tracić czasu. Pani Marto, pani jest prowodyrem tych szybkich akcji. W podziękowaniu za sąsiedztwo proszę przyjąć wino. Dajcie znać, czy wam smakowało.
– A gdzie ty się wybierasz? Będziemy razem świętować dzień dobrych decyzji. Już dzwonię po Kubę i idziemy do mnie.

Pan klient nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się do mnie i ruszył za Martą. Szybko wystukałam do niej sms: Biorę większy dom. Czuję, że będzie nas więcej szybciej niż się spodziewałam.

I co się stało? Pomyliłam się i wysłałam pod ostatni numer z listy połączeń.

Dostałam szybką odpowiedź: Może wystarczy nam jeden duży? 🙂

Byłam coraz odważniejsza: Skup się na organizowaniu jutrzejszego śniadania, które obiecałeś.

 

E-book ze wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas ?