Osiedlove #20 W pogoni za nie wiadomo czym

To był jeden z tych dni, kiedy wróciłem z pracy niesamowicie zmęczony. W zasadzie dzień jak co dzień. Zrzuciłem z siebie ubranie i wszedłem pod prysznic. Czułem, jak woda z deszczownicy zmywa ze mnie napięcie minionych godzin. Masowała ramiona, plecy, głowę. Pomimo tego, nie mogłem się rozluźnić. Cały czas buzowały we mnie emocje wynikające ze wszystkich dzisiejszych spotkań, odbytych rozmów, wysłanych maili, grubej oferty przygotowanej dla klientów, która powinna przynieść mi awans i solidną premię. Mógłbym tak stać pod prysznicem godzinami, gdyby nie głód, który coraz bardziej dawał o sobie znać. Jedyne, co dzisiaj zjadłem to mały rogalik, którym poczęstowała mnie koleżanka z pracy, bo chciała pochwalić się swoimi umiejętnościami cukierniczymi. Chwila, był jeszcze miętowy cukierek, którego znalazłem w szufladzie biurka. Swoją drogą nie mam pojęcia, jak długo tam leżał. Myślę, że jego lata świetności już dawno minęły, ale był całkiem zjadliwy. Jeśli napoje wliczają się w posiłek, to mam w sobie jeszcze wiadro kawy.

Czas coś zamówić. W lodówce jest tylko woda, piwo, słoik kiszonych ogórków od mamy i paczka żółtego sera na wszelki wypadek. Odpaliłem aplikację i z listy polecanym dla mnie knajpek wybór padł na niezawodną pizzerię.  Mógłbym się przejść, bo jest całkiem niedaleko, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Złożyłem zamówienie i padłem na kanapę, oczywiście z laptopem na kolanach. Już miałem otworzyć służbową pocztę, kiedy mój zegarek zawibrował i zobaczyłem powiadomienie o sms od Jagody. To nasza nowa stażystka, która zaledwie w kilka dni zjednała sobie cały zespół i wprowadziła powiew świeżości do całej firmy. Nie miała oporu w kontaktach. Tak samo swobodnie czuła się w rozmowie ze mną, czyli swoim bezpośrednim przełożonym, z koleżankami i kolegami z biura, prezesem czy paniami, które dbają o porządek w całym budynku. Jej energia, zapał, odważne pomysły, chęć do działania, poczucie humoru przypomniały mi, że kiedyś byłem dokładnie taki sam. Co się zmieniło? Wszystko. Postawiłem na jedną kartę – karierę. Zatraciłem się, zaczęły liczyć się tylko wyniki, tabelki, praca do nocy, chęć kontrolowania wszystkiego i pościg za pieniędzmi. Co prawda nie mogę narzekać na saldo na koncie, ale w zasadzie poza zamówieniami składanymi w aplikacjach jedzeniowych, ubraniami, elektroniką i prezentami dla rodziny, nie mam większych wydatków. Czas spędzam głównie w firmie, wieczory w domu, nie wyjeżdżam na wakacje, nie korzystam z uroków miejskiego życia kulturalnego, nawet na siłownię przestałem chodzić i ćwiczę w salonie.

Kiedyś byłem zupełnie inny…

Otworzyłem wiadomość od Jagody: Jutro jest piątek. Wszyscy potwierdzili obecność. Spotykamy się o 20:00 na Przystani nad rzeką. Obecność obowiązkowa. Zabierz dziewczynę, chłopaka, dziecko, psa, chomika, czy kogo tam masz i bądź punktualnie. A! I weź kartę firmową, to impreza integracyjna, Ty jako szef stawiasz! Jak nie przyjdziesz, to plan nie wypali. Nie możesz zawieźć zespołu. Do jutra!

Że co? Jaka impreza integracyjna?| Od tego są działy HR, a nie stażystka, która ma się uczyć od najlepszych w swojej branży. Co za tupet, małolata nie będzie się rządzić na moim podwórku. Już chciałem jej odpisać, że chyba się z rozumem minęła, ale na wyświetlaczu zobaczyłem nowe połączeni: Siostra. Matko i córko, jeszcze jej paplania mi dzisiaj brakuje.

– Cześć siostrzyczko, co tam?

– To ja się pytam co tam, pacanie jeden? Nie odzywasz się od ponad miesiąca, nie odpisujesz na wiadomości, zapomniałeś, że masz siostrę i siostrzeńca? Wiesz, że istnieje świat poza pracą i jest całkiem atrakcyjny? Jutro do ciebie przyjeżdżamy. Nawet, jak powiesz, że masz inne plany, nie zapominaj, że mam klucze.

– Jutro?! Jak jutro?

– Normalnie. Przed nami weekend, nie mamy innych planów, jedziemy do ciebie. Jeszcze jest wcześnie, więc szoruj do sklepu i uzupełnij lodówkę. Masz trzy kroki, a założę się, że do jedzenia masz nic. To pa!

– Alina! Alina, czekaj!

Co za flądra z tej mojej siostry. Kocham ją nad życie, ale tak mi czasami działa na nerwy, że bym ją udusił. Zawsze musi być tak, jak ona chce. Nie przyjmuje sprzeciwu i zawsze postawi na swoim. Mógłbym sobie teraz dzwonić, pisać, a ona i tak się jutro tutaj zjawi. Cholera jasna, czemu nie mam brata?

Wstałem, żeby otworzyć drzwi. Prawie z tego wszystkiego zapomniałem, że zamówiłem pizzę. Straciłem apetyt. Jedna mi każe iść na imprezę, druga zwala się jutro z wizytą, kto jeszcze?

Dobra jadę do marketu, pizzę zjem po drodze. Po niespełna godzinie stałem przy kasie z wózkiem po brzegi wypełnionym zakupami. Nawet nie wiem co dokładnie kupiłem, bo wrzucałem, jak leci. Było chwilę przed 21:00, postanowiłem jeszcze podjechać do centrum handlowego. Przyda się jakiś prezent dla młodego i coś dla mojej zołzowatej siostry. Poszło mi dosyć sprawnie. Lego z najnowszej kolekcji i bransoletka, która efektownie błyszczała na sklepowej witrynie Yes, powinny sprawić im radość. Kiedy już schodziłem na parking, zauważyłem, jak młoda kobieta przyczepia jakieś ogłoszenie na szybę sklepu zoologicznego. Sam nie wiem, dlaczego podszedłem bliżej i spojrzałem na zdjęcie. Dwa szczeniaki Beagle, z dopiskiem „na sprzedaż”.

– Szuka pan psa? – zauważyła, że się przyglądam.

– Ja? Absolutnie nie. Prowadzi pani hodowlę?

– Nie, skądże znowu. Byłam na wakacjach z moją suczką, znalazła sobie kompana do zabawy tej samej rasy. Bawiła się aż zanadto, a ja najwidoczniej nie wystarczająco jej pilnowałam. Teraz mam pamiątkę z wakacji – szczeniaki.

Nie mam pojęcia, po co dalej w to brnąłem, może dlatego, że ta kobieta była bardzo atrakcyjna. Może dlatego, że cholernie źle się poczułem, kiedy Jagoda napisała, żebym wziął dziewczynę, chłopaka, dziecko, psa albo chomika, a ja nie miałam nikogo z tej listy. Tak czy siak, zapytałem, czy mógłbym zobaczyć te psy.

– Ale mówiłeś, przepraszam, mówił pan, że nie chce psa.

– Właśnie zmieniłem zdanie. Przyda mi się towarzystwo i bodziec do tego, żeby wychodzić wcześniej z pracy.

– Moje szczeniaki uwielbiają dzieci. Pana pociecha będzie zachwycona. Jestem Gosia.

No cudownie, jestem spalony. Zauważyła, że mam torbę z lego i założyła, że mam dzieci. Ten dzień to pasmo dziwnych akcji.

– Podasz mi adres? Możemy podjechać od razu? – Nie zamierzałem jeszcze rezygnować. Gosia miała w sobie coś takiego intrygującego, przyciągającego, musiałem spędzić z nią jeszcze trochę czasu.

– Mogę się z tobą zabrać? Mam samochód u mechanika i od wczoraj poruszam się Uberem. Na szczęście jutro odbieram auto.

– Nie ma problemu, dokąd jedziemy?

Kamionki.

– Gdzie to jest?

– Koło Borówca.

– No tak, w Borówcu bywam codziennie. Daj jakieś lepsze wskazówki.

– Włączę ci nawigację, a gdybyś nie ogarniał, to cię poprowadzę.

– Co z wami dzisiaj? Trzecia baba mnie ustawia po kątach.

– Sam jesteś baba. Opowiadaj.

– Co?

– Pstro! Co to za baby i dlaczego się tak rzucasz.

Opowiedziałem jak na spowiedzi. O pracy, o moim życiu przed pracą, o Jagodzie, o siostrze i o tym, że jestem zakładnikiem swojego życia. Gosia słuchała z zaciekawieniem. Co jakiś czas zadawała dodatkowe pytania, a ja bez oporów na nie odpowiadałem. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało i przed nikim aż tak bardzo się nie otworzyłem.

– Co jest ze mną nie tak?

– Na chwilę zapomniałeś, kim jesteś. Na szczęście dzisiaj chyba sobie przypomniałeś. Przestań gonić za czymś, czego wcale nie chcesz. Zwolnij, odetchnij i postaw sobie nowe cele. Takie, które sprawią ci radość.

– Patrzcie ją, jaka mądrala mi się trafiła. Chyba dojeżdżamy co?

– Skręć w lewo przy tym oświetlonym murku i zatrzymaj się, o tu tu tu.

– Tutaj mieszkasz?

– Yhmm, od niedawna. Wprowadziliśmy się kilka tygodni temu. Teraz mój nowy, pachnący domek przejęły dwa, wszędzie sikające szczeniaki i ich wiecznie domagająca się spacerów matka. Na szczęście tu na końcu osiedla jest las. Może biegać, ile wlezie.

Podeszliśmy do furtki i stanąłem jak wryty. Już wiem, dlaczego tak dobrze nam się rozmawiało. Na słupku zauważyłem tabliczkę: Małgorzata Wójcik – Psycholog.

– Jesteś psychologiem? Dlaczego nic nie powiedziałaś?

– Bo nie pytałeś. Zapraszam do środka.

W domu przywitała nas szczekająca suczka w biało, brązowo, czarne łaty i dwa przewracające się o własne tłuściutkie łapy szczeniaki. Gosia przywitała się ze wszystkimi, po czym, nie dając mi wyboru kazała zrobić to samo. Jak już mam dzisiaj w zwyczaju, grzecznie przyłączyłem się do powitania. Jeden z psiaków, a w zasadzie jedna, nie odstępowała mnie na krok. Ciekawiły ją moje sznurówki, spodnie, natomiast drugiemu byłem zupełnie obojętny. Razem z mamą poszedł spać na legowisko.

– Ładnie się urządziłaś, bardzo wyjątkowy dom. Jak ci się mieszka?

– Muszę powiedzieć, że sama jestem zaskoczona, że aż tak dobrze. Wszyscy mi odradzali.

– Jak to, dlaczego?

– Samotna kobieta z psem, w dużym domu, poza miastem, na obrzeżach lasu. Strach się bać, co się może wydarzyć. A nie dzieje się nic, kompletnie nic. Spokojne osiedle, mili sąsiedzi, cudowne miejsce do pracy i na spacery. To była najlepsza decyzja. Wiesz, dlaczego najlepsza?

– Zdradzisz?

– Bo była moja. Pierwszy raz zrobiłam dokładnie to, co chciałam i nie słuchałam innych. Kupiłam sobie dom, sama urządziłam i jestem szczęśliwa.

– Jak tak cię słucham, to zapragnąłem nie tylko psa, ale też domu. Może zostaniemy sąsiadami?

– Chodź, pokażę ci, który dom jest wolny.

Nie do końca miałem w planach kupno domu, to był żart. Gosia, nie czekając na moją reakcję, zabrała mnie na spacer po osiedlowych ścieżkach. Stanęliśmy przed dużym domem z cegły i kazała mi podziwiać.

– Ten jest wolny. Bierzesz? – wskazała palcem i dała znać, żebym się przyjrzał.

Faktycznie dom robił wrażenie. Wyglądał trochę jak stodoła i trochę jak dom. Było już ciemno, ale Gosia tak dokładnie go opisywała, że nawet gdyby nie było latarni, wiedziałbym o nim wszystko. Cegła, biel, szarość, duży ogród, w środku antresola, ogromny salon, sypialnie, garderoba. Zacząłem ją podejrzewać, że ma procent od sprzedaży tego domu.

– Jest ekstra, mówię ci. Pojawił się w ofercie już po tym, jak kupiłam swój. Gdybym się tak nie spieszyła, zamieszkałabym tutaj. Zobacz, masz bliżej do lasu niż ja.

– Dasz mi jakieś namiary na sprzedawcę, coś mi się wydaje, że nie mam wyboru z tym domem.

– Zadzwoń do pana Pawła, powołaj się na mnie i zapytaj o Perseusa. Na pewno się dogadacie. Jak wrócisz do siebie, to znajdź w internecie Osiedle Koncept. Wszystko jest opisane. Tak swoją drogą, już mam imię dla twojej suczki.

– Jakiej suczki?

– No szczeniaka. Chyba po to tu przyjechałeś. Mały nie był tobą zainteresowany, ale wyraźnie przypadłeś do gustu jego siostrze. Tylko ostrzegam, ma charakterek. Nie daj się zwieźć jej niewinnym oczkom. Lubi cię.

– A ty?

– Nie rozpędzaj się – przewrócił oczami i pociągnęła mnie za rękaw.

Przeszliśmy się jeszcze chwilę po osiedlu, a Gosia nakreśliła mi plan na jutro. Zaplanowała wszystko ze szczegółami. W pracy biorę wolne. Rano dzwonię do niejakiego pana Pawła i umawiam się na spotkanie w sprawie domu. Jadę do sklepu zoologicznego i kupuję wszystko z listy, którą Gosia mi jeszcze dzisiaj wyśle. Jak już urządzę kącik dla psa, daję jej znać i przywiezie mi szczeniaka. Rezerwuję stolik w dobrej restauracji i zabieram na obiad siostrę, siostrzeńca i oczywiście ją. Wieczorem w tym samym składzie idziemy na imprezę na Przystań.

I co jest najlepsze w tym wszystkim? Dokładnie tak zrobiłem, krok po kroku jak zostało zaplanowane.

Moja suczka ma na imię Persi, od Perseusa – domu, do którego odbieram za miesiąc klucze. Mam nadzieję, że pani psycholog też się u nas zadomowi, wszystko na to wskazuje.

Ktoś może pomyśleć, że jestem miękką bułą, bo uległem kobietom. Tak naprawdę, to jestem im wdzięczny, że tego wyjątkowego dnia wzięły moje życie w swoje ręce i całkowicie je odmieniły. Mam dom, psa, dziewczynę, nowych przyjaciół i specjalnie urządzony pokój dla siostry i siostrzeńca. Ten mały wygląda całkiem jak ja w dzieciństwie. Życzę mu, żeby w przyszłości też trafił na takie mądre kobiety.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

 

Osiedlove #19 Z miłości do… Donalda

Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie dzieje się bez przyczyny. Od jakiegoś czasu to zdanie powtarzam sobie jak mantrę. Ostatnie kilka tygodni to było pasmo niekończących się dziwnych zdarzeń, które absolutnie nie mogą być dziełem przypadku. Ktoś, gdzieś, musiał to zaplanować. Na pewno nie byłam to ja. Zacznę od początku. Chociaż może jednak od środka.

Kiedy przez przypadek spotkałam na zakupach kolegę ze studiów, tak dobrze nam się rozmawiało, że staliśmy pod sklepem prawie godzinę. Był piątek chwilę po 18:00. Stwierdziliśmy, że szkoda zmarnować taką okazję, więc umówiliśmy się na ploteczki o 20:00 w pobliskiej winiarni.

Wpadłam do domu, rozpakowałam zakupy, zaliczyłam szybki prysznic, zrobiłam lekki makijaż, wskoczyłam w jeansy i t-shirt i byłam gotowa do wyjścia. Chwilę stałam przed lustrem i zastanawiałam się, czy dobrze wyglądam. Może jednak powinnam się bardziej postarać? Nie, no jest ok, przecież to nie jest randka. Zresztą to Kuba. Nie widzieliśmy się kilka lat, ale gdyby tak sięgnąć pamięcią, to widział mnie we wszystkich odsłonach. Dobrych, złych, najlepszych i najgorszych. Nie ukrywajmy, czasami wcale nie byłam najlepszą wersją siebie, bywało różnie. Wszyscy wiemy, że okres studiów rządzi się własnymi prawami. Jest nauka, wspólne projekty, nocna nauka, świętowanie sukcesów, imprezowanie, pocieszanie złamanych serc, opracowywanie taktyki na podryw. Wszystko to przeżywaliśmy razem, ramię w ramię.

Później drogi się rozeszły. Każdy poszedł w swoją stronę. Praca w zupełnie innych branżach i miastach pochłonęła nas na tyle, że kontaktowaliśmy się sporadycznie. Z reguły były to życzenia urodzinowe i święta. No czasami zdarzało się wysłać jakąś głupotę napotkaną w internecie, która ewidentnie kojarzyła się nam z beztroskim studenckim czasem. Wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałam, że Kuba wrócił do Poznania. Mamy bardzo dużo do nadrobienia.

Kiedy zaczęła dzwonić mi torebka, wróciłam do rzeczywistości. Dobra, czas się zbierać. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jechać na rowerze, hulajnodze czy może lepiej zamówić Ubera. Ostatecznie pojechałam na hulajnodze. Czasowo wyjdzie na to samo, nie chciałam już dłużej czekać. Jak się później okazało, nie był to najszczęśliwszy wybór. Zaliczyłam wywrotkę na ostatniej prostej. Zagapiłam się i za późno próbowałam ominąć dziurę. Nic wielkiego się nie stało, lekko starłam rękę. Było więcej wstydu z własnej nieporadności niż bólu. Oczywiście Kuba wszystko widział. Czekał na mnie przed winiarnią. Nie wyglądał na zdziwionego.

– Dlaczego, jak tylko zauważyłem, że jedziesz na hulajnodze, wiedziałem, że zaraz z niej spadniesz?

– Może dlatego, że przy tobie zawsze przytrafiają mi się dziwne rzeczy?

– Obstawiałbym bardziej, że sport nigdy nie był i raczej nie jest czymś, do czego jesteś stworzona.

– Wypchaj się, była nierówna droga. To nie moja wina.

– Jesteś cała?

– Tylko trochę szczypie mnie ręka.

– Pokaż.

Kiedy Kuba oglądał straty nadgarstek, podszedł do nas starszy pan i podał mi plaster. Widział mój kaskaderski popis i chyba uznał, że potrzebuję pomocy. Zawstydziłam się jeszcze bardziej. Grzecznie podziękowałam, wzięłam plaster i weszliśmy do środka.

– Idź, umyj ręce, ja znajdę stolik i opatrzymy twoją ranę. W sumie szkoda, że rana jest taka mała. Nie będziesz miała blizny upamiętniającej nasze spotkanie.

– Weź ty się puknij w łeb. Blizn z tobą związanych to ja mam całą masę w głowie, pamięci i w sercu. Zamów coś do picia, ja zaraz wrócę.

Jak wróciłam, Kuba oczywiście nie miał ani stolika, ani wina. Stał i gadał z barmanami. Nic się nie zmieniło. Ma wyjątkową łatwość nawiązywania kontaktu i zjednywania sobie ludzi. On zawsze musiał wszystkich znać, zagadywać, żartować.

Kiedy podeszłam, od razu mnie przedstawił jako swoją niezdarną przyjaciółkę z dawnych lat. Barmani momentalnie postawili przed nami dwa kieliszki z winem na znieczulenie bólu powypadkowego. Dlaczego łudziłam się, że o niczym nie wiedzą?

– Pokaż rękę, przykleję ci ten plaster.

Kuba zerwał papierek zabezpieczający i wybuchnęliśmy śmiechem. Okazało się, że plasterek jest cały w Kaczora Donalda. Dlaczego nas to rozbawiło? Otóż Kuba od zawsze jest fanem Kaczora Donalda. Dosłownie maniakiem komiksowym. Motyw tego dziobatego ptaszyska towarzyszył nam przez 5 lat studiów. Dziwię się, że nie ma na sobie nic z podobizną kaczora. Przez niego miałam ksywkę Daisy. W sumie nawet ją lubiłam. Od lat nikt tak się do mnie nie zwracał.

– Przeszło ci? – zapytałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.

– Coś ty, nigdy mi nie przejdzie.

– To, gdzie masz kaczora?

– No wiesz? Na swoim miejscu. Chcesz zobaczyć?

– Ale ty głupi jednak jesteś.

Wzięliśmy kieliszek, dodatkową butelkę wina i przenieśliśmy się do stolika.

– Przyznaj się, podmieniłeś ten plaster.

– Tak, zawsze noszę ze sobą całą apteczkę. Zwariowałaś. Tylko ty nie doceniasz kaczego fenomenu. Widocznie powinienem siedzieć przy tym stoliku z tamtym panem, moglibyśmy porozmawiać o jedynym, słusznym bohaterze kreskówek.

– Myślę, że mogę cię zaskoczyć.

– Co masz na myśli?

– Nic, nic. Opowiadaj, co się tobą działo.

Kuba zatracił się w pracy i podróżach. Zbierał doświadczenie i jak na niego przystało, zwierał mnóstwo znajomości. Dopiero kilka miesięcy temu postanowił wrócić na stare śmieci i otworzyć własną firmę. Ze mną było podobnie, z tą różnicą, że ja wróciłam dwa lata temu. Przyjemnie się rozmawiało, zupełnie jak za starych czasów. Nie było niezręcznej ciszy czy wypominania dawnych błędów. Nie obyło się natomiast bez wbijania szpileczek. Zwłaszcza gdy przeszliśmy do byłych partnerów czy partnerek. Zawsze mieliśmy odmienne zdanie co do naszych drugich połówek. W naszym odczuciu nikt nigdy nie był wystarczająco dobry, mądry, ładny. Zwyczajnie wszyscy byli nieodpowiedni dla drugiej strony. Teraz oboje byliśmy singlami i jak zgodnie przyznaliśmy, dobrze nam w pojedynkę.

Kiedy podszedł barman i powiedział, że za chwilę zamykają i może nam zaoferować wino na wynos, nie mogliśmy uwierzyć, że jest 1:00.

– Przejdziemy się jeszcze Daisy, czy się spieszysz? –Wziął butelkę wina i wskazał na drzwi.

Przeszły mnie ciarki po plecach. Tak bardzo tęskniłam za Daisy. Dzisiaj chcę znowu nią być.

– Mam lepszy pomysł. Zamówimy Ubera i podjedziemy do mnie. Wezmę tylko klucze i jedziemy dalej. Coś ci pokażę.

– Mam się bać?

– Już możesz zacząć. Od tej pory nic nie będzie już takie samo.

– O nie, to nie wróży nic dobrego.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wskoczyłam po klucze i pojechaliśmy do Kamionek. Jakiś czas temu kupiłam tam dom na Osiedlu Koncept. Wcale go nie potrzebowałam. Mam, gdzie mieszkać i całkiem mi tu dobrze, ale wyskoczyła mi reklama na Facebooku, na której było pokazane wnętrze domu. Coś mnie tam ujęło, poczułam ukłucie w żołądku i ścisk w gardle. Zabrakło mi tchu. To nie był nadchodzący zawał serca ani żadne objawy innej choroby. To był znak, że muszę mieć ten dom. Dokładnie z tym wnętrzem. Muszę, bo inaczej się uduszę. Dosłownie!

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaprosiłam Kubę do środka. Dom był gotowy do zamieszkania, przenoszę się tu w najbliższy piątek.

Włączyłam światło, weszliśmy do salonu. Serce mi waliło. Trochę się wystraszyłam, czy na pewno powinnam go tu zabrać. Kuba nagle się zatrzymał i mocno ścisnął moją rękę.

– To jest Twój dom?

– Tak.

– Masz wielkiego Kaczora Donalda w salonie.

– Mam.

– Dlaczego? – głos mu drżał.

W tym momencie podciągnął rękaw od białej koszuli. Na ręce miał wytatuowaną Daisy.

Teraz ja oniemiałam. Łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. Odwróciłam się, żeby nie widział, co się ze mną dzieje.

– Skąd masz ten obraz?

– Młoda artystka malowała go na specjalne zamówienie. Widziałam podobny na wizualizacji salonu, ale za mało odzwierciedlał ciebie. Chciałam, żeby był wyjątkowy. Chyba się udało co? Ale poczekaj, to nie wszystko.

Kuba chyba też walczył ze wzruszeniem albo faktycznie się wystraszył. W każdym razie bez słowa poszedł za mną na górę, cały czas trzymając mnie za rękę. Ja też nie miałam ochoty go puszczać.

Weszliśmy do pokoju, który już za chwilę będzie moim domowym biurem. Na regale stało kilka starych, kolekcjonerskich komiksów Kaczora Donalda i dwie urocze figurki-oczywiście Donald i Daisy. Kiedy je zamawiałam i opowiadałam, jak mają wyglądać miały być normalną dekoracją. Zwykły element wyposażenia domu, pamiątka przywołująca miłe wspomnienia. Nie zdawałam sobie sprawy, że będą miały tak duże znaczenie. W tej chwili to wszystko zaczęło nabierać zupełnie innego wymiaru.

Kuba przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. Nigdy tak na mnie nie patrzył. Może patrzył, a ja tego nie zauważałam. Wiedziałam, że teraz moje oczy mówiły dokładnie to samo.

– Ale ty mnie kochasz, co? – szepnął.

– Od zawsze.

Co to był za dzień i noc. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Kuba wyznawał mi miłość średnio co pięć minut. Kiedy sięgnęliśmy po butelkę, którą zabraliśmy z winiarni, wiedzieliśmy, że już inaczej być nie może. Barmani na etykiecie dorysowali nam malutkiego Donalda i Daisy z dopiskiem: „idealne połączenie”. Nie będziemy już dłużej udawać, że jest inaczej. Wreszcie mamy u swego boku kogoś, kto jest wystarczająco dobry, mądry, ładny i odpowiedni dla drugiej strony. I co jeszcze? W piątek do tego domu pełnego znaków wprowadziliśmy się razem. Jest tak, jak być powinno.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

Osiedlove #18 Puzzle

W pracy cały tydzień mamy jakiś kosmiczny młyn. Dopinamy ważny projekt i wszyscy jesteśmy maksymalnie skupieni na swoich pozycjach w tabelkach i wyrobieniu się na czas. Niemal słyszymy nad uchem cykanie zegara i upływający czas – tik, tak, tik, tak…

Czuję, że powoli moje oczy zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Gdzie są krople, mam nadzieję, że się nie skończyły? Na chwilę przestałam uderzać w klawiaturę i rozejrzałam się dookoła.

Dochodziła 21:00, a w biurze jest pełny skład naszego zespołu. O tej porze wyglądamy zdecydowanie mniej formalnie. Marynarki są przerzucone przez krzesła, misternie ułożone rano fryzury zamieniły się na kitki lub luźno spięte spinką zawijasy. Krawaty poszły w odstawkę, koszule pod szyją porozpinane. Przybrane przez nas pozycje mocno odbiegają od tych zalecanych przez fizjoterapeutów. Nie przypominamy tych samych osób, które około 8:00 wchodziły do firmy. Wyprostowani, świeżutcy, wyprasowani, z kubkiem aromatycznej kawy w ręce, sprawiający wrażenie wyspanych, wypoczętych i szczęśliwych, że rozpoczynamy kolejny dzień w biurze.

Teraz siedzimy, jak w transie, z wyraźnym grymasem na twarzy, który oznacza intensywny proces myślowy. Słychać tylko szum pracujących komputerów, stukot klawiszy, co jakiś czas Aśce wibruje telefon. Pewnie mąż albo opiekunka do dzieci, chcą się dowiedzieć, kiedy ma zamiar wrócić do domu. W zasadzie to nie wiem, czy ma męża, chłopaka, dziewczynę, dzieci, psa, kota. Nic o niej nie wiem. O Marcinie, Tadeuszu, Antku i Jolce też nie, może któreś z nich jest poszukiwany listem gończym?

– Hej, stop! – krzyknęłam chyba trochę za głośno, bo wszyscy podskoczyli.

– Co się stało? – nagle koło mnie pojawił się Tadeusz, który był gotowy udzielać pomocy z komputerem.

– Nic się nie zepsuło. Chociaż nie, my się zepsuliśmy. Rozejrzyjcie się. Jesteśmy jak maszyny. Nawet siku nie chodzimy. Kiedy jedliście ostatni posiłek? Kiedy dolaliście sobie wody? Kiedy wyjrzeliście przez okno? Kiedy oderwaliście tyłki od krzesła? Oczy nam wypłyną, umrzemy z głodu i odwodnienia. Minie kolejny tydzień w biurze, wpadniemy nad ranem do domu, żeby się wykąpać, przebrać i zaśniemy w objęciach laptopa. I co nam po tym? Niewielka premia, wyjście na sztywną kolację w modnej restauracji w nagrodę za sukces, a następnego dnia dostaniemy na maila wytyczne dotyczące kolejnego projektu. Stop!

– Anka, co cię ugryzło? – zapytał Tadeusz, który cały czas stał obok mnie.

– Plus dla ciebie, że chociaż wiesz, jak mam na imię. Zamawiamy coś do jedzenia?

– Szkoda czasu, domknijmy swoje rzeczy i idźmy do domu – odezwał się Marcin.

– Nie. Zamykamy laptopy teraz, zamawiamy jedzenie, jemy śniadanio-luncho-obiado-kolację. Pogadamy, zjemy i jedziemy do domu. Jutro skończymy. Mam dosyć i wy też.

O dziwo nie było protestu, laptopy zostały zamknięte. Tadeusz, idąc do swojego biurka, rzucił tylko:

– Jak chcesz, ty tu rządzisz.

– Tak, biorę pełną odpowiedzialność za ten projekt, ale za was też powinnam wziąć. Jutro przychodzimy na 10:00, pracujemy do 18:00. Jak się nie wyrobimy, to przesunę termin zakończenia.

– Coś w tym jest – ożywiła się Aśka. Siedzimy tu kilkanaście godzin, a w zasadzie nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Ja na przykład mam dzisiaj urodziny i nawet ich nie odczułam. Nawet nie miałam czasu, żeby odebrać telefon i odpisać na przesłane życzenia.

Wszyscy wstali, jak na komendę i ryknęło głośne „Sto lat, sto lat…”! Aśka miała łzy w oczach. Ja też, ale raczej były to łzy rozpaczy i poczucia beznadziejności. Co ze mnie za lider zespołu, który nawet nie zauważa swoich pracowników i nic o nich nie wie.

– Aśka, nie mam dla ciebie prezentu, ale coś zaraz wymyślę. Co lubisz, co cię relaksuje, o czym marzysz?

– Lubię puzzle, szukanie i łączenie elementów sprawia mi przyjemność. To czas kiedy odpływam i o niczym nie myślę. Wybieram układanki z ładnymi obrazkami, które kojarzą mi się z czymś przyjemnym. Marzę o małym domku pod Poznaniem, w którym będę miała stół do puzzli i dużo półek do przechowywania pudełek. Teraz te, które już ułożę muszę oddawać. Nie mam na nie miejsca.

Aśka się nakręciła. Zwykłe puzzle, nie zdawałam sobie sprawy, że mogą komuś przynosić tyle radości. Recytowała, jakby miała przygotowaną starannie ułożoną regułkę. Nagle wstąpiło w nią życie i miała charakterystyczny błysk w oku. Może ja też spróbuję. W ramach wyciszenia przerabiałam już jogę, rozwiązywanie sudoku, kolorowanki dla dorosłych. Czy mnie to uspokajało, nie sądzę. Zobaczymy, czy faktycznie puzzle zadziałają kojąco na moje nerwy. Tymczasem pora wreszcie coś zjeść.

– Antek, zbierz zamówienie i zamów jedzenie, zaraz będzie za późno i nam nie przywiozą. Tadeusz, w szafce pod oknem są wina, które dostaliśmy od firm z gadżetami na święta. Wybierz jakieś. Ja przygotuję prezent dla Aśki.

Myśl Marta, myśl. Puzzle, dom, puzzle, dom. Wiem! Z torby do laptopa wyjęłam katalog, który zgarnęłam ostatnio u kosmetyczki. Oferta jakiegoś dewelopera z ładnymi domami, miałam ją przejrzeć dokładniej, ale zapomniałam. Oderwałam okładkę i pocięłam ją na mnóstwo nierównych elementów. Kurde, nie zrobiłam zdjęcia, żeby była ściąga dla Aśki. No trudno, poradzi sobie. Wyjęłam kopertę z szuflady, wsypałam pocięte skrawki. Na małej kartce napisałam szybko życzenia: „Niech to będzie wstęp do realizacji marzeń, które od tej pory staną się Twoim najważniejszym celem do osiągnięcia”.  

– Jedzenie będzie za 20 minut – zakomunikował Antek. Tadziu, co z tym winem?

– No jest, ale czym mam otworzyć, jak nie mamy korkociągu?

– Poszukaj dobrze. Na pewno, w którymś pudełku go znajdziesz. Różne gadżety dostawaliśmy.

– O! Jest scyzoryk. Nie takie rzeczy robiłem!

– Widzisz Tadzik, jak chcesz, to potrafisz.

Do biura weszła Jolka z tacą i sześcioma kieliszkami.

– No, co tak patrzycie? Były w szafce w socjalu. Gdybyśmy czasami przeszli się po firmie, to byśmy wiedzieli, co, gdzie jest. My nawet swojego biura dobrze nie znamy.

Tadzik rozlał wino i podał każdemu. Wznieśliśmy toast za Aśkę i wręczyłam jej kopertę. Nigdy jeszcze nie zorganizowałam prezentu tak szybko i całkowicie bezkosztowo. Kiedy zobaczyłam zaskoczenie i wzruszenie na twarzy Aśki, byłam z siebie dumna. Nikt mi nie uwierzy, jak będę opowiadała tę historię, ale to był naprawdę prezent od serca.

Aśka od razu wysypała „puzzle” na biurko i zaczęła układać. Przez chwilę jej kibicowaliśmy. Czuć było zupełnie inną atmosferę-rozmawialiśmy, śmialiśmy się, bez spiny i zadęcia. Dopiero teraz zauważyłam, że mam super ludzi w zespole. Doskonali specjaliści i spoko ziomki. Czas zadbać o komfort pracy i przestać traktować ich i siebie jak roboty.

– Jedzenie przyjechało! Zamówiłem też dla pana portiera, żeby mu przykro nie było. Poza nim i nami nikogo więcej tu nie ma.

– Antek, jaki ty jesteś kochany – Jolka podeszła i cmoknęła go w policzek.

Chłopak zupełnie się tego nie spodziewał. Zaczerwienił się i kolejny raz nas zaskoczył:

– Jola, słyszałaś, co szefowa napisała na kartce z życzeniami. Leciało to mniej więcej tak: „…niech marzenia staną się Twoim najważniejszym celem do osiągnięcia”.

– No i? Co masz na myśli?

– Mogę cię odprowadzić do domu? Gdybyś miała wątpliwości, to właśnie zaprosiłem cię na randkę.

Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, ale po ich minach zorientowaliśmy się, że Antek wcale nie żartował, a Jolka zupełnie serio traktuje jego zaproszenie. Romansu w zespole jeszcze nie przerabiałam, ale to może być niezłe wyzwanie dla szefowej.

– Jolka odpowiadaj szybko, bo Antek nigdy nie da nam tego jedzenia – odezwał się Tadeusz.

– Wszystko zależy od tego, czy zamiast pałeczek wziął dla mnie sztućce.

– Antek??!! – spojrzeliśmy na niego pytająco.

Dumny wyjął z papierowej torby komplet sztućców i wręczył Joli.

– To, co z tą randką?

– Z przyjemnością – Jolka była trochę zawstydzona, ale ewidentnie zadowolona z takiego obrotu sprawy.

– Aśka, a ty jesz, czy się będziesz sama bawić?

– Już chwila, nie poganiajcie mnie, zostały mi ostatnie elementy. Marta, nie musiałaś ciąć na aż tak małe kawałki. Już, już, już, chwila. Mam to! O matulu, jaki ładny dom!

Podeszliśmy do jej biurka, bardziej z grzeczności niż z ciekawości. Ale efekt nas zaskoczył. To był naprawdę ładny dom. Szkoda, że nie przyjrzałam mu się dokładnie, zanim podarłam okładkę. Przez te przecięcia i szpary nie widać wszystkiego wyraźnie. Nosiłam katalog w torbie pewnie z dwa miesiące i nie zwracałam na niego uwagi.

– Może wreszcie zjemy? Zlitujcie się. Włączę jakąś muzykę i jemy. Ile można się gapić na podartą kartkę – Marcin już zaczynał się niecierpliwić.

– To nie jest zwykła kartka, to dom moich marzeń – odpowiedziała Aśka z pełną powagą. Muszę go mieć, to jest mój cel na najbliższy miesiąc. Tylko muszę coś zjeść, bo nie będę miała siły, żeby go odnaleźć.

– Jedz, jedz. A tu masz pozostałości po katalogu. Nie będziesz musiała daleko szukać. To dom na Osiedlu Koncept, tyle zdążyłam przeczytać. Sprawdź tylko, gdzie są Wiry i Kamionki. Wybierz mądrze, żebyś miała dobry dojazd do pracy. Jak się wszystkiego dowiesz, to daj znać. Też mi się podoba.

– Aśka nie rób tego. Kto by chciał mieszkać na jednym osiedlu z szefową – zażartowała Jolka.

Wreszcie udało nam się zjeść kolację. Była już średnio ciepła, ale za to bardzo smaczna. Nie chciałam pozbawić Jolki i Antka romantycznego spaceru. Zarządziłam grupową ewakuację.

– Do zobaczenia jutro. Zaczynamy o 10:00 od kawy i pikantnych szczegółów z waszej randki gołąbeczki. Aśka, ty możesz być na 12:00. Jedź obejrzeć ten dom i weź dla mnie nowy katalog. Marcin, pamiętam z rozmowy rekrutacyjnej, że w czasie studiów dorabiałeś jako dj. Przygotuj jakąś playlistę, żeby nam się jutro lepiej pracowało.

– Zapamiętałaś? Może ja też powinienem zaprosić cię na spacer?

– Nie przeginaj.

– Zrobię dla nas kawałek. To będzie nasza piosenka – żartował dalej.

– Idziemy do domu, bo już niektórzy zaczynają bredzić. Pa!

Kiedy kładłam się spać, poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi wielkiego słonia z ramion. Ciężar, który od dłuższego czasu mnie przygniatał. Awans powinien uskrzydlać, poprawiać samopoczucie, dowartościowywać. Coś poszło nie tak. Nie kojarzę momentu, w którym stałam się maszyną. Zawsze powtarzałam: praca musi być przyjemnością, która pozwala na sprawianie sobie przyjemności. Czas wrócić do tej zasady.

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

Dom 77 m2 w Kamionkach – gotowy do odbioru

I stało się. Kończymy nasze maleństwo. Ostatnie szlify i w maju Dorado będzie gotowe. Ma wszystko, co powinien mieć mały dom. Jest kompaktowy, pakowny z bardzo funkcjonalnym układem pomieszczeń. Na próżno szukać w okolicy parterowych bliźniaków. Jakieś pojedyncze przypadki są, ale tak wyposażonych, na takim osiedlu, przy takim lesie, w takim sąsiedztwie nigdzie nie znajdziecie.

Dorado, pomimo swoich niewielkich rozmiarów (77 m2) na Osiedlu Koncept prezentuje się wyjątkowo dumnie. Duże przeszklenia robią robotę. Na pewno nie ma efektu przytłoczenia i braku światło, jak to bywa w małych przestrzeniach. Jest jasno i przyjemnie!

Dorado 77 m2:

-Parterowy dom typu bliźniak;

Fotowoltaika, rekuperacja, pompa ciepła, rolety zewnętrzne-w cenie!

-Duże okna rozświetlające pomieszczenia;

-Podział na strefę dzienną i wypoczynkową;

-2 sypialnie;

– Salon z widokiem na ogród;

-Poddasze;

Działka o powierzchni ok. 370 m2;

-2 szerokie miejsca postojowe umożliwiające swobodne parkowanie;

Cena-645 tys.

 

Można wejść, zobaczyć, podotykać ścian, poudawać, że się parzy kawę w kuchni, postać w salonie (kanapy jeszcze nie mamy), wziąć prysznic na niby, posiedzieć na prawie trawie w ogrodzie.

Namówiliśmy Was? Zadzwońcie, to się umówimy na zwiedzanie Dorado (510 251 811).

 

Osiedlove#17 Michał Anioł

Co jeszcze?! To była pierwsza myśl, kiedy zobaczyłam policyjny lizak nakazujący zjazd na pobocze. Za szybko jechałam, gdzie był znak stop, przejechałam na czerwonym, nie włączyłam świateł, co znowu dziś zrobiłam nie tak? Zatrzymałam samochód i wcisnęłam guzik. Okno powoli zaczęło się otwierać, a ja w pośpiechu szukałam w torebce portfela z dokumentami. Nie mam ochoty na uśmiechy, maślane oczy, głos niewiniątka, czarowanie i teksty w stylu: Panie Władzo, może upomnienie, obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Co to, to nie.

– Ile mnie to będzie kosztowało? – pytam, odwracając się w stronę otwartego okna.

– Ale co? – pewny, męski głos rozbrzmiewał wyjątkowo przyjemnie.

Zaskoczona zmrużyłam oczy, starałam się złapać ostrość. Nad głową policjanta błyszczała świetlista aureola. Światło rzucała pobliska latarnia.

– Anioł!

– Nie, aspirant Michał Kopeć. Dzień dobry, dokumenty poproszę.

– Poproszę o mandat, przyznaję się do wszystkiego.

– A mianowicie do czego się pani przyznaje?

– Do tego, co zrobiłam, czego nie zrobiłam, albo co za chwilę zrobię.

– Dobrze, w takim razie zatrzymuję prawo jazdy, dowód rejestracyjny, auto i wypisuję mandat w wysokości 10 tys. złotych.

– Proszę tylko dać mi chwilę, bo nie będę miała czym wrócić do domu, muszę zamówić Ubera.

Wzięłam telefon i otworzyłam aplikację.

– Co pani robi?

– Zamawiam Ubera.

– Proszę zostawić, żartowałem. To rutynowa kontrola, nie złamała pani przepisów, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Dobrze się pani czuje?

Musiałam chwilę przetrawić, co się wydarzyło, co powiedział anioł w policyjnej czapce. Powoli zaczęło do mnie docierać, jak to wygląda z jego strony. Zatrzymuje się jakaś wariatka, mówi, że jest aniołem, przyznaje się do złamania przepisów, których nie złamała, chce oddać samochód, 10 tys. złotych i uciekać Uberem. Zaraz dostanę alkomat do dmuchania, zrobi mi test na obecność narkotyków albo uzna za obłąkaną.

– Przepraszam, miałam trudny dzień. Chciałabym, żeby się jak najszybciej skończył. Może dziś jest jakiś Międzynarodowy Dzień Domina i wszystko się sypie. Element po elemencie, calutki plan wziął w łeb.

– To trzeba zrobić nowy, widocznie poprzedni nie był idealny. Zawsze trzeba mieć plan B. Proszę poczekać w samochodzie i nie robić żadnych głupot, idę sprawdzić pani dokumenty.

W poczuciu całodziennej beznadziejności przynajmniej przystojny policjant mi się trafił. Nie wiem, jak to jest z umawianiem się z policjantami na służbie. Można, nie można, legalne to? Sprawdzę. Wpisałam w Google: czy policjant może umawiać się z kobietami podczas służby. Chyba nie jest zabronione, skoro nic nie ma na ten temat. Chyba mnie za to nie zamknie w więzieniu.

Byłam tak skupiona na wertowaniu informacji, że nie zauważyłam policjanta, który z zaciekawieniem przyglądał się przez okno ekranowi mojego telefonu.

– Może będzie prościej, jak wpisze sobie pani numer i zadzwoni do mnie za dwie godziny? Będę już po służbie.

– Czy jest jeszcze jakaś wtopa, którą mogę przy tobie, przepraszam przy panu, zaliczyć?

– Dokumenty są w porządku, może pani jechać. Tylko proszę się skupić i najlepiej jechać prosto do domu. Zalecam spacer, lepiej się myśli na powietrzu, dobre rozwiązania przychodzą do głowy.

– Może pomyślimy razem?

O matulu, czy ja naprawdę to powiedziałam na głos? Co jest ze mną dzisiaj. Chyba jestem w tak beznadziejnej sytuacji, że jest mi już wszystko jedno.

– Po służbie pani Joanno, po służbie.

Podyktował mi numer. Powtórzyłam dla pewności, że niczego nie pomyliłam. Numer do policji zawsze się przyda.

– Jak mam pana zapisać?

– Jak to jak-Anioł, Michał Anioł.

– Masz na imię Michał? Ma pan na imię Michał? No tak, aspirant Michał Kopeć.

– Do usłyszenia za dwie godziny.

Zamknęłam okno i ostatni raz na niego spojrzałam. Z uśmiechem pomachał mi na pożegnanie. Ostrożnie ruszyłam, żeby znowu się z czymś nie wygłupić.

Kiedy wreszcie dotarłam do domu, zrzuciłam z siebie szpilki, żakiet, jeansy i zamieniłam na miękki dres. Związałam włosy w luźny kucyk, wyjęłam butelkę zimnej wody z lodówki, wyszłam na balkon i wyciągnęłam się na ledwo mieszczącej się na nim kanapie. Mała, ale wygodna. Przymknęłam oczy i zapytałam sama siebie: Co dalej pani Joanno, co dalej?

Kiedy się ocknęłam, było już ciemno. Matko i córko zasnęłam, która jest godzina? Co za różnica, nigdzie mi się nie spieszy, jestem skazana na samotne wieczory. Wstałam po koc i zgarnęłam z blatu telefon. Wróciłam na balkon. Piękny wieczór, rozgwieżdżone niebo i subtelne odgłosy miasta, będę za tym tęsknić. Gdzie mi będzie lepiej? Trzeba wziąć się w garść i zacząć się organizować od początku. A niech tam, zadzwonię do pana mądrali, niech mi pomoże z tym planem B. Odebrał po dwóch sygnałach.

– Cześć Aniele, to jak pomożesz z tym planem?

– Ty wiesz, że już wysyłałem patrol policyjny i list gończy za tobą? Dwie godziny minęły dwie godziny temu.

– Już nie bądź taki szczegółowy. Jesteś głodny?

– Ja zawsze jestem głodny, co proponujesz?

– Wyślę ci adres sms, wpadnij. Ja w tym czasie zamówię coś do jedzenia. Masz ochotę na coś szczególnego?

– Żadnych sushi i robaków z morza.

– Pizza?

– Idealnie.

Nie wiedziałam, co lubi, ale zdążyłam się zorientować, że nie je owoców morza i morskiej surowizny. Zamówiłam cztery różne, każda połówka z czymś innym. Zaczęłam nerwowo kręcić się po mieszkaniu. Szybko wrzuciłam kubki do zmywarki, przetarłam blat w kuchni, poprawiłam poduszki na kanapie. Zajrzałam do łazienki, ale tam wszystko było tak, jak być powinno. Łazienka to takie miejsce, gdzie zawsze muszę mieć porządek. Żadnej plamki od wody na lustrze, zwiniętego ręcznika, resztek pasty do zębów w umywalce. Musi błyszczeć i już. Zdążę jeszcze się przebrać? Nie zdążę, bo właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Minęło zaledwie pół godziny i przed moimi drzwiami stanął pan policjant z czterema pizzami.

– Zamówiłaś dla wszystkich sąsiadów?

– Okradłeś dostawcę pizzy?

– Przejąłem na dole, po co ma biedaczyna wchodzić na drugie piętro. Taki ze mnie anioł.

– Zapraszam, nie stój w progu.

– A gdzie napiwek?

Cmoknęłam go w policzek. Totalnie się tego nie spodziewał. Pan władza się zarumienił, no kto by pomyślał. Z lodówki wyjęłam piwo i wino. Pytająco uniosłam butelki do góry. Wskazał na piwo. Dobry wybór, nie przepadam za winem. Ogólnie alkohol mógłby dla mnie nie istnieć, ale akurat pizzę lubię łączyć z kilkoma łykami piwa. Zwłaszcza późną wiosną i latem, kiedy na dworze jest już ciepło, a nadmiar wypitej w ciągu dnia wody wylewa mi się już uszami.

– Wolisz zjeść w środku czy na balkonie? Tu i tu jest mało miejsca.

– Wyjdźmy na zewnątrz i rozwiążmy wszystkie twoje problemy.

Usiedliśmy obok siebie ramię w ramię. W zasadzie pośladek w pośladek, ta kanapa przewidziana jest chyba dla półtorej osoby. Jedliśmy pizzę, popijaliśmy piwo i rozmawialiśmy o wszystkim. Z poważnych spraw, opowieści z dzieciństwa, rodzinnych anegdot, przechodziliśmy na totalne głupoty. Okazało się, że oboje lubimy opowiadać dowcipy.  Ani przez chwilę nie było niezręcznej ciszy, naprawdę dobrze nam się gadało.

– No to, co cię trapi? Jak cię zatrzymałem wyglądałaś, jakby cały świat ci się zawalił.

– Może trochę dramatyzowałam, ale faktycznie dzisiaj sporo spraw poszło zdecydowanie nie po mojej myśli. Teraz czuję, że jednak nie jest aż tak tragicznie, a nawet całkiem nieźle. Dobra to zróbmy tak, ja powiem, o co chodzi, a ty wymyślasz plan B. Szybko i sprawnie przebrniemy przez dzisiejszą serię nieszczęść.

– Przyjmuję wyzwanie.

Zanim zaczęliśmy, sprzątnęłam kartony z resztkami pizzy, ze stolika, przyniosłam koc, który zdążyłam w ferworze szybkich porządków wynieść do pokoju.  Wzięłam jeszcze jedno piwo dla Michała i szklankę wody dla mnie. Zapaliłam dwie latarenki ze świecami i ledowe lampki, o których całkowicie zapomniałam. Na balkonie zrobiło się jeszcze przyjemniej jakby romantycznie. Wgramoliłam się na kanapę, przykryłam nas kocem i zaczęłam.

1.

– Poproszę plan B na wyrzucenie narzeczonego z domu.

– Po co ci on, skoro masz już nowego-odpowiedział bez namysłu, unosząc prawą brew i szturchając mnie łokciem. Już się we mnie zakochałaś, czy potrzebujesz jeszcze kilku minut?

– Jeszcze raz spojrzysz na mnie z tym swoim uśmiechem, to jutro będziesz rezerwował termin w Urzędzie Stanu Cywilnego.

– Czyli załatwione, co masz dalej na swojej liście?

2.

– Poproszę plan B na zarezerwowany i opłacony wyjazd z eksnarzeczonym do Meksyku?

– Kto za niego zapłacił?

– On. To był prezent dla mnie na urodziny.

– I w czym problem, leć bez niego i baw się dobrze. Na pewno masz przyjaciółkę, która spakuje się w godzinę i z dziką radością będzie ci towarzyszyć. Wystarczy tylko „przebukować” lot. Akceptujesz?

– Tak, odhaczam.

Szybko nam idzie. Wychodzi na to, że wystarczy spojrzeć z boku i problem przestaje być problemem. Może to kwestia odpowiedniej osoby, która u tego boku jest, jej zainteresowania, chęci dowiedzenia się, co idzie źle i widzenie czegoś więcej niż czubek własnego nosa.

3.

– Poproszę plan B na wypowiedzenie umowy wynajmu mieszkania, którą dzisiaj otrzymałam.

– Wolisz mieszkać w domu czy w bloku?

– Co za pytanie, wiadomo, że w domu.

– Mogą być Kamionki?

– Bez znaczenia. Mogą.

Michał wyjął telefon, przez chwilę z kimś rozmawiał. W międzyczasie zapytał mnie tylko, czy mogę jutro o 13:00 obejrzeć dom. Kiwnęłam głową i zaraz po tym pomyślałam, że mnie nie stać na dom. Mam stałą pracę, nieźle zarabiam, ale sytuacja się skomplikowała. Teraz nawet nie wiem, czy dostanę jakikolwiek kredyt na cokolwiek, a nawet jeśli  to rata kredytu mnie zabije. Owszem miałam, a raczej mieliśmy, w planach kupno domu, ale wtedy miałam narzeczonego, zupełnie inne plany, koszty się rozkładały i wszystko wydawało się realne.

– Halo tu ziemia, gdzie odpłynęłaś?

– Słuchaj, dziękuję, że chcesz pomóc, ale nie stać mnie na wynajęcie domu. Przypominam, że od rana jestem singielką.

– Ustaliliśmy już, że nie jesteś singielką – zażartował, a mi zrobiło się jakoś lżej. Znajomy buduje nowe domy i właśnie wprowadził opcję wynajmu. Możesz sobie spokojnie mieszkać przez dwa lata w nowiutkim, wykończonym domu, płacić miesięcznie określoną kwotę, a po upływie tego czasu kupujesz ten dom. Część wpłaconych przez ciebie pieniędzy, nie wiem ile dokładnie, obniża wartość sprzedaży. Sam intensywnie zastanawiam się nad takim rozwiązaniem. Zawsze chciałem mieszkać poza miastem, blisko lasu, mieć kawałek ogrodu, ciszę i spokój. Wiesz, co jest najlepsze?

– Co?

– Ceny wynajmu tych domów są porównywalne z cenami małych mieszkań w Poznaniu. Chętnie jutro zobaczę, jak to wygląda i czy faktycznie mi się opłaca. Jedziesz ze mną?

– Skoro nalegasz, nie mam nic do stracenia.

– Cóż za optymizm.

Chyba trochę dotknęła go moja odpowiedź. Przeprosiłam, starałam się wytłumaczyć i przywrócić przyjemną atmosferę sprzed kilku minut.

– Chodziło mi o to, że muszę racjonalnie planować swoje życie i wydatki. Sam koszt wynajmu to nie wszystko, dochodzą rachunki i codzienne koszty utrzymania. Nie mogę władować wszystkich oszczędności i znaczącej części pensji w dom.

Michał był wyrozumiały i spokojnie podszedł do tematu. Starał się wytłumaczyć plusy takiego rozwiązania i powoli pomysł wynajęcia domu coraz bardziej mi się podobał. Jeśli faktycznie dzięki fotowoltaice, rekuperacji, pompom ciepła faktycznie na koncie zostaje mi kilka stówek i nie dostanę tak modnych teraz rachunków grozy, to może warto zgłębić temat. Jutro wszystko się wyjaśni.

– To co, masz jeszcze ochotę rozwiązywać kolejne moje problemy?

– Dawaj, pozwól mi się wykazać.

4.

– Poproszę plan B na tygodniową opieką nad psem rodziców, którzy wyjeżdżają na urlop.

– Masz alergię, psią fobię, czy co? Psy są ekstra, dlaczego nie chcesz?

– Bo to Berneński Pies Pasterski? Pół roku temu był słodkim szczeniaczkiem, teraz jest prawie niedźwiedziem z energią ogiera i wieczną ochotą na zabawę. Widzisz w tej klitce miejsce dla niedźwiedzio-konia? Rozniósłby to mieszkanie i z kaucji zwrotnej nici.

– No widzisz, gdybyś miała dom pies, miałby dużo miejsca. Spakuj walizkę i przenieś się na tydzień do rodziców. Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.

– Będziesz wpadał na spacery z Bambi?

– Pod warunkiem, że na tydzień nadamy mu imię godne Berneńskiego Psa Pasterskiego.

– Co proponujesz?

– Na pewno coś spoza Disneya. Może Be, jak plan B?

– Mamy to.

5.

– Następny plan B poproszę na szefową, która robi wszystko, żeby się mnie pozbyć.

– Aresztuję ją.

– Podoba mi się.

W sumie fajnie byłoby mieć faceta policjanta. Policjant-brzmi groźnie, wygląda jak milion dolarów, potrafi rozwiązywać problemy, ewidentnie mu się podobam i z każdą minutą przyciąga mnie do niego coraz bardziej. Może ten dzień wcale nie skończy się tak źle, jak się zapowiadał. Zwłaszcza że jest już środek nocy.

6.

– Masz coś jeszcze? Tylko daj coś trudniejszego.

– Plan B na ważnego klienta, który nie odbiera ode mnie telefonu. Zależy od niego moje być albo nie być w firmie.

– Znajdź nowego klienta albo nową pracę.

– Że też na to nie wpadłam. Tobie wszystko tak łatwo przychodzi?

– Nie przejmuję się rzeczami, na które nie mam wpływu. Poza tym zawsze mam plan B.

– No tak…

7.

– Masz plan B na moje dalsze życie?

– Serio muszę się powtarzać?

– To znaczy?

– Już masz nowego, bardzo mądrego, przystojnego, zabawnego narzeczonego z policji. Za miesiąc jedziesz na wakacje z przyjaciółką, a po powrocie wynajmujemy domy obok siebie. Za dwa lata bierzemy ślub, kupujemy te domy i je łączymy albo zamienimy na jeden większy. W piątek przenosisz się na tydzień do rodziców i chodzisz na długie spacery z Be, no i ze mną oczywiście. Od jutra szukasz nowego klienta, w tym czasie twoja szefowa siedzi za kratami. Teraz dwaj buzi. Muszę lecieć, jest już strasznie późno. Masz przewagę, bo wyspałaś się na balkonie. Do jutra! Widzimy się o 13:00 w Kamionkach, wyślę ci adres sms.

Pocałował mnie, uśmiechnął się szeroko, wstał z kanapy i wyszedł. Siedziałam zaskoczona i trochę zawiedziona, że sobie poszedł. Starałam się pozbierać myśli i poskładać, co tu się właśnie wydarzyło. Od wnikliwej analizy oderwało mnie pikanie telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się Michał Anioł: „Osiedle Koncept Kamionki, biuro sprzedaży Laskowa 50, godz. 13:00. Nie mogę się doczekać. Pchły na noc! <3″

Bez namysłu odpisałam: „Po co nam dwa domy? Wynajmijmy jeden. :*”

 

E-book ze wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl 😉