Dzień Otwarty na Osiedlu Koncept w Wirach

Zapraszamy na wiosenną wycieczkę po Osiedlu Koncept w Wirach. W programie przewidujemy zwiedzanie domów:

  • Dorado 77 m2,
  • Gemini 110 m2,
  • Libra 126 m2,
  • Cassiopeia 193 m2.

Lokale są przygotowane do odbioru i wkrótce zostaną przekazane właścicielom. To najlepszy moment, żeby zobaczyć gotowce od środka, a przy okazji obejrzeć działkę, na której powstanie prawie taki sam dom z indywidualnie zaprojektowanym układem pomieszczeń według preferencji przyszłych mieszkańców.

Mamy również niespodziankę dla odwiedzających. Osoby, które po Dniu Otwartym zdecydują się na podpisanie umowy zakupu domów otrzymają od nas coś ekstra. Otóż do każdego zarezerwowanego (a docelowo kupionego) domu będą mieli zagwarantowaną możliwość zrobienia zakupów w Interior Invest, a tym samym wybrania do swojego nowego domu m.in. materiałów wykończeniowych, sprzętów, oświetlenia, dekoracji, płytek, farb o wartości nawet 50 tys.

Kwota zakupów uzależniona jest od metrażu wybranego domu, ale w każdym przypadku to spory zastrzyk gotówki pozwalający na wykończenie łazienek od A do Z, zakup drzwi wewnętrznych całego sprzętu AGD, urządzenie salonu, a jeśli ktoś woli może wydać wszystko na rośliny do ogrodu.

Dzień Otwarty odbędzie się 25 kwietnia w godz. 14:00-18:00. Na wydarzenie obowiązują zapisy. Zgłoszenie uczestnictwa prosimy wysyłać na adres: sprzedaz@tefrahouse.pl lub umawiać się telefonicznie: 510 251 811. W wiadomości zwrotnej wyślemy szczegóły dot. wizyty na budowie i godziny, o której możemy się spotkać.

Zapraszamy!

Święta po naszemu, czyli po konceptowemu

Grudzień niby taki magiczny, wyjątkowy, przepełniony świąteczną atmosferą. Czy faktycznie tak jest, to kwestia sporna.
Wszechobecne dekoracje może i są świąteczne, ale z tą atmosferą jednak bywa różnie. W tym „wyjątkowym” czasie w domach bywa nerwowo, pospiesznie i dosyć kłótliwie. Zawsze się znajdzie typ organizatora i pomocnika, z odmiennym stosunkiem do tempa realizowania planu. Zgrzyty na tej linii są nieuniknione. Cóż, takie przedświąteczne życie. Co z tego wynika? Pół żartem, pół serio, w nieco innej formie niż dotychczas, przedstawiamy magię świąt na Osiedlu Koncept.

Zachęcamy do pobrania naszego świątecznego komiksu „Wrzuć na świąteczny luz”. Krótko, zwięźle i na temat.
Bawcie się dobrze i na luzie. Miłej lektury.

Pobierz

Osiedlove #21 Odmieniony

Wszystkiego spodziewałbym się po moim bracie, dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że tak mu się nagle odmieni. Od zawsze był zwariowany, głośny, miał mnóstwo znajomych, uwielbiał ludzi. Stojąc w kolejce przy kasie, po kilku sekundach wdawał się w rozmowy ze wszystkimi wokół, opowiadał anegdotki, żartował. Zawsze medal ma dwie strony. Dla jednych był uwielbianą duszą towarzystwa, dla innych jego ekspresja i gadulstwo były nie do wytrzymania. Sam czasami po dłuższym czasie przebywania z moim bratem w jednym pomieszczeniu, miałem ochotę go zakneblować albo zamknąć w piwnicy. W szkole był z tych popularnych, na studiach działał we wszystkich możliwych organizacjach, w pracy piął się po szczeblach kariery w zawrotnym tempie, zamieszkał w centrum miasta, żeby mieć w zasięgu ręki restauracje, kluby, centra handlowe. Jednym słowem, chciał być w epicentrum rozrywki. W przeciwieństwie do mnie działał szybko, nie analizował, kierował się intuicją, nie rozkładał możliwych rozwiązań na czynniki pierwsze. Dzięki temu, że miał wszędzie znajomych i sam był niezwykle pomocny, obronną ręką wychodził z kłopotów i jeszcze z reguły coś na nich zyskiwał.

Wstyd się przyznać, ale długo czułem niesprawiedliwość. Uważałem, że jest szczęściarzem, wszystko przychodzi mu zbyt łatwo, owija sobie ludzi wokół palca, a oni tańczą, jak im zagra. Postrzegałem to jako manipulację, wykorzystywanie, interesowność z jego strony. Zdecydowanie za późno zrozumiałem, że wszystko, co osiągnął zawodowo i prywatnie jest zasługą jego ciężkiej pracy. Nikt tak jak on nie dba o relacje, zawsze znajdzie czas, żeby odebrać telefon, odpisać na wiadomość, spotkać się, złożyć życzenia, pomóc w trudnych momentach i celebrować sukcesy przyjaciół i znajomych. Niby nic, ale w czasach codziennej gonitwy i walki z niedoczasem, to rzadko spotykana cecha, która jak widać na przykładzie mojego brata, procentuje. Co ważne Mikołaj niczego nie udawał, nie robił na siłę, dla zysku. On po prostu taki jest.

Zanim to wszystko zrozumiałem, a może najzwyczajniej w świecie dorosłem, nie traktowałem mojego brata poważnie. Zawsze umniejszałem i bagatelizowałem jego dokonania. Wstyd mi z tego powodu, ale przemawiała przeze mnie zazdrość i poczucie, że jestem gorszy. Żebyśmy mieli jasność, Mikołaj nigdy nie dał mi powodów, żebym tak myślał, zawsze stał za mną murem, wspierał i pomimo tego, że jest młodszy, zawsze był moim prawdziwie starszym bratem. Chronił mnie zawsze i wszędzie. Nie wiedzieć czemu, zawsze wybaczał mi moje złośliwości, a ja byłem paskudnym dupkiem.

Kiedy zadzwonił do mnie ostatnio z propozycją wyjścia na drinka, nie wahałem się. Nie widzieliśmy się od dwóch miesięcy. Oczywiście z mojej winy. Odkąd skończyłem weterynarię, praktycznie od świtu do nocy każdą chwilę spędzam w klinice. Zaaranżowałem sobie nawet miejsce do spania, bo nie zawsze opłaca mi się wracać na noc do domu. W przeciwieństwie do Mikołaja zawsze wolałem towarzystwo zwierząt, czasami się zastanawiam, po co czworonogi przychodzą do mnie ze swoimi właścicielami. Zbędny dodatek. Tego dnia było jednak inaczej.

Stałem tyłem do wejścia. Układanie dokumentacji poprzednich pacjentów, przerwało mi donośne, radiowe brzmienie: „Dzień dobry”. Zelektryzował mnie ton głosu, pewność wypowiadanych słów, tajemnica, którą chciałem odkryć. Czułem się trochę, jak juror The Voice of Poland, wiedziałem, że nie pożałuję, kiedy się odwrócę. Emocje wzięły górę, a intuicja nie zawiodła. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Pana Doskonałego, obok którego stał merdający ogonem labrador z zabandażowaną łapą. Byłem oniemiały, ale widok psa, przywołał mnie do porządku, jakimś cudem udało mi się pozbierać szczękę z podłogi i zająć się jego skaleczoną łapą. Wróciłem do dobrze znanej mi roli oszczędnego w słowach pana doktora, który koncentruje się na pacjencie. Profesjonalizm wziął górę i dałem radę nie ślinić się na widok właściciela, chociaż oczy, uśmiech i ogólnie wszystko miał obłędne, nawet psa nazwał ładnie – Moro.

Kiedy opuścili gabinet, miałem ochotę sam siebie spoliczkować. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że też mu się spodobałem. Nie wykonałem, żadnego gestu w jego stronę, poza wybałuszeniem oczu, kiedy go zobaczyłem. On przynajmniej się uśmiechał i pokazał swoją ludzką twarz, coś tam zagadywał, a ja totalnie nic. Cholera jasna, kretyn ze mnie.

Na szczęście to była ostatnia wizyta i mogłem z czystym sumieniem udać się na drinka z bratem. Recepcjonistka, żegnając się ze mną, wręczyła mi kilka karteczek z informacjami, z którymi powinienem się zapoznać przed kolejnymi wizytami. Standardowo wsunąłem je do zewnętrznej kieszeni torby i ruszyłem do pobliskiego baru, w którym czekał już na mnie Mikołaj. Mój idealny brat, zawsze był przed czasem, nie spóźniał się i był przyzwyczajony, że ja punktualności nie wyssałem z mlekiem matki. Czekał na mnie ze szklaneczką aromatycznego trunku, a ja zamiast przywitania, opowiedziałem jakim jestem palantem i straciłem szansę na miłość swojego życia i zamiast rodziny założę hodowlę kotów.

Nie był zdziwiony, przyznał mi rację, że jestem oziębłym durniem i jak nie zmienię nastawienia do ludzi, to nawet koty ze mną nie wytrzymają. Tego wieczoru Mikołaj był jakiś dziwny i lekko spięty. Nagle wypalił, że w przyszłym roku się przeprowadza, a w zasadzie przeprowadzamy. Nie pytając mnie o zdanie, kupił dwa bliźniacze domy pod miastem i wymyślił sobie, że genialnie będzie, jak zostaniemy sąsiadami. Mieszkaliśmy przez pół życia w jednym pokoju i było całkiem spoko, on potrzebuje odskoczni od miejskiego gwaru, a ja ogrodu, żebym czasami się dotlenił, bo w klinice brakuje świeżego powietrza, będziemy się częściej widywać, podlejemy sobie kwiaty i skosimy trawę podczas dłuższej nieobecności. Przygotował się do tej rozmowy, bo miał obcykane wszystkie argumenty. Stwierdził, że sam by się nie zdecydował na przeprowadzkę, a razem będzie raźniej. Dostał dobrą cenę, żal było nie brać.

Wszystkiego bym się spodziewał, wszystkiego, ale nie tego, że mój brat zrezygnuje z miejskiego życia i wyprowadzi się na prawie odludzie. Starałem się dowiedzieć, czy jest jakiś inny powód jego decyzji, czy ma problemy, coś złego się wydarzyło, ale okazało się, że nie. Ostatnio był na zjeździe studenckim. Okazało się, że kolega, z którym nie widział się dobre kilkanaście lat, zajmuje się sprzedażą domów i ma dwa ostatnie na prestiżowym Osiedlu Koncept pod Poznaniem. Co zrobił mój brat? Uznał, że sobie kupi, bo dlaczego nie. Stać go i pociągnie jeszcze za sobą swojego brata.  Najlepsze jest to, że byłem tak oszołomiony spotkaniem z Panem Doskonałym, że kwestia ewentualnej przeprowadzki była tematem drugorzędnym. I tak spędzam większość czasu w gabinecie, co za różnica, gdzie będę przechowywał swoje rzeczy. Tym bardziej że brat stawia. Nie mam nic do stracenia. Mikołaj chyba spodziewał się protestu, kłótni i był gotowy na przekonywanie mnie co do słuszności jego pomysłu, bo nagle się rozpromienił i wrzucił na luz. Poszedł do baru po kolejnego drinka, żeby to uczcić, a ja w tym czasie zacząłem przeglądać kolorowe karteczki. W pierwszej kolejności skupiłem się na zielonych, na tych zawsze Ania z recepcji spisywała najważniejsze wiadomości.

Nagle mnie zmroziło. Na pierwszej z nich była notatka: „Leon-właściciel Moro, prosi o pilny telefon w sprawie spotkania o charakterze randki”. Drobnym druczkiem dodała od siebie: „Pozwoliłam sobie udzielić informacji, że pan doktor jest singlem. Nie mogłam się powstrzymać, Pan Leon jest boski”. Na końcu dodała serduszko.

Jasna cholera. Co teraz? Serce waliło mi jak po przebiegnięciu maratonu, cieszyłem się i byłem przerażony zarazem.

– Dzwoń idioto, na co czekasz?! – Mikołaj stał za mną i czytał wiadomość zza moich pleców. – Nie schrzań tego, fajnie będzie mieć za ścianą jeszcze jednego sąsiada. Mam nadzieję, że Leon jest bardziej towarzyski od ciebie i będę miał z kim pogadać przez płot. Odwagi bracie, nie walcz z przeznaczeniem.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

Osiedlove #20 W pogoni za nie wiadomo czym

To był jeden z tych dni, kiedy wróciłem z pracy niesamowicie zmęczony. W zasadzie dzień jak co dzień. Zrzuciłem z siebie ubranie i wszedłem pod prysznic. Czułem, jak woda z deszczownicy zmywa ze mnie napięcie minionych godzin. Masowała ramiona, plecy, głowę. Pomimo tego, nie mogłem się rozluźnić. Cały czas buzowały we mnie emocje wynikające ze wszystkich dzisiejszych spotkań, odbytych rozmów, wysłanych maili, grubej oferty przygotowanej dla klientów, która powinna przynieść mi awans i solidną premię. Mógłbym tak stać pod prysznicem godzinami, gdyby nie głód, który coraz bardziej dawał o sobie znać. Jedyne, co dzisiaj zjadłem to mały rogalik, którym poczęstowała mnie koleżanka z pracy, bo chciała pochwalić się swoimi umiejętnościami cukierniczymi. Chwila, był jeszcze miętowy cukierek, którego znalazłem w szufladzie biurka. Swoją drogą nie mam pojęcia, jak długo tam leżał. Myślę, że jego lata świetności już dawno minęły, ale był całkiem zjadliwy. Jeśli napoje wliczają się w posiłek, to mam w sobie jeszcze wiadro kawy.

Czas coś zamówić. W lodówce jest tylko woda, piwo, słoik kiszonych ogórków od mamy i paczka żółtego sera na wszelki wypadek. Odpaliłem aplikację i z listy polecanym dla mnie knajpek wybór padł na niezawodną pizzerię.  Mógłbym się przejść, bo jest całkiem niedaleko, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Złożyłem zamówienie i padłem na kanapę, oczywiście z laptopem na kolanach. Już miałem otworzyć służbową pocztę, kiedy mój zegarek zawibrował i zobaczyłem powiadomienie o sms od Jagody. To nasza nowa stażystka, która zaledwie w kilka dni zjednała sobie cały zespół i wprowadziła powiew świeżości do całej firmy. Nie miała oporu w kontaktach. Tak samo swobodnie czuła się w rozmowie ze mną, czyli swoim bezpośrednim przełożonym, z koleżankami i kolegami z biura, prezesem czy paniami, które dbają o porządek w całym budynku. Jej energia, zapał, odważne pomysły, chęć do działania, poczucie humoru przypomniały mi, że kiedyś byłem dokładnie taki sam. Co się zmieniło? Wszystko. Postawiłem na jedną kartę – karierę. Zatraciłem się, zaczęły liczyć się tylko wyniki, tabelki, praca do nocy, chęć kontrolowania wszystkiego i pościg za pieniędzmi. Co prawda nie mogę narzekać na saldo na koncie, ale w zasadzie poza zamówieniami składanymi w aplikacjach jedzeniowych, ubraniami, elektroniką i prezentami dla rodziny, nie mam większych wydatków. Czas spędzam głównie w firmie, wieczory w domu, nie wyjeżdżam na wakacje, nie korzystam z uroków miejskiego życia kulturalnego, nawet na siłownię przestałem chodzić i ćwiczę w salonie.

Kiedyś byłem zupełnie inny…

Otworzyłem wiadomość od Jagody: Jutro jest piątek. Wszyscy potwierdzili obecność. Spotykamy się o 20:00 na Przystani nad rzeką. Obecność obowiązkowa. Zabierz dziewczynę, chłopaka, dziecko, psa, chomika, czy kogo tam masz i bądź punktualnie. A! I weź kartę firmową, to impreza integracyjna, Ty jako szef stawiasz! Jak nie przyjdziesz, to plan nie wypali. Nie możesz zawieźć zespołu. Do jutra!

Że co? Jaka impreza integracyjna?| Od tego są działy HR, a nie stażystka, która ma się uczyć od najlepszych w swojej branży. Co za tupet, małolata nie będzie się rządzić na moim podwórku. Już chciałem jej odpisać, że chyba się z rozumem minęła, ale na wyświetlaczu zobaczyłem nowe połączeni: Siostra. Matko i córko, jeszcze jej paplania mi dzisiaj brakuje.

– Cześć siostrzyczko, co tam?

– To ja się pytam co tam, pacanie jeden? Nie odzywasz się od ponad miesiąca, nie odpisujesz na wiadomości, zapomniałeś, że masz siostrę i siostrzeńca? Wiesz, że istnieje świat poza pracą i jest całkiem atrakcyjny? Jutro do ciebie przyjeżdżamy. Nawet, jak powiesz, że masz inne plany, nie zapominaj, że mam klucze.

– Jutro?! Jak jutro?

– Normalnie. Przed nami weekend, nie mamy innych planów, jedziemy do ciebie. Jeszcze jest wcześnie, więc szoruj do sklepu i uzupełnij lodówkę. Masz trzy kroki, a założę się, że do jedzenia masz nic. To pa!

– Alina! Alina, czekaj!

Co za flądra z tej mojej siostry. Kocham ją nad życie, ale tak mi czasami działa na nerwy, że bym ją udusił. Zawsze musi być tak, jak ona chce. Nie przyjmuje sprzeciwu i zawsze postawi na swoim. Mógłbym sobie teraz dzwonić, pisać, a ona i tak się jutro tutaj zjawi. Cholera jasna, czemu nie mam brata?

Wstałem, żeby otworzyć drzwi. Prawie z tego wszystkiego zapomniałem, że zamówiłem pizzę. Straciłem apetyt. Jedna mi każe iść na imprezę, druga zwala się jutro z wizytą, kto jeszcze?

Dobra jadę do marketu, pizzę zjem po drodze. Po niespełna godzinie stałem przy kasie z wózkiem po brzegi wypełnionym zakupami. Nawet nie wiem co dokładnie kupiłem, bo wrzucałem, jak leci. Było chwilę przed 21:00, postanowiłem jeszcze podjechać do centrum handlowego. Przyda się jakiś prezent dla młodego i coś dla mojej zołzowatej siostry. Poszło mi dosyć sprawnie. Lego z najnowszej kolekcji i bransoletka, która efektownie błyszczała na sklepowej witrynie Yes, powinny sprawić im radość. Kiedy już schodziłem na parking, zauważyłem, jak młoda kobieta przyczepia jakieś ogłoszenie na szybę sklepu zoologicznego. Sam nie wiem, dlaczego podszedłem bliżej i spojrzałem na zdjęcie. Dwa szczeniaki Beagle, z dopiskiem „na sprzedaż”.

– Szuka pan psa? – zauważyła, że się przyglądam.

– Ja? Absolutnie nie. Prowadzi pani hodowlę?

– Nie, skądże znowu. Byłam na wakacjach z moją suczką, znalazła sobie kompana do zabawy tej samej rasy. Bawiła się aż zanadto, a ja najwidoczniej nie wystarczająco jej pilnowałam. Teraz mam pamiątkę z wakacji – szczeniaki.

Nie mam pojęcia, po co dalej w to brnąłem, może dlatego, że ta kobieta była bardzo atrakcyjna. Może dlatego, że cholernie źle się poczułem, kiedy Jagoda napisała, żebym wziął dziewczynę, chłopaka, dziecko, psa albo chomika, a ja nie miałam nikogo z tej listy. Tak czy siak, zapytałem, czy mógłbym zobaczyć te psy.

– Ale mówiłeś, przepraszam, mówił pan, że nie chce psa.

– Właśnie zmieniłem zdanie. Przyda mi się towarzystwo i bodziec do tego, żeby wychodzić wcześniej z pracy.

– Moje szczeniaki uwielbiają dzieci. Pana pociecha będzie zachwycona. Jestem Gosia.

No cudownie, jestem spalony. Zauważyła, że mam torbę z lego i założyła, że mam dzieci. Ten dzień to pasmo dziwnych akcji.

– Podasz mi adres? Możemy podjechać od razu? – Nie zamierzałem jeszcze rezygnować. Gosia miała w sobie coś takiego intrygującego, przyciągającego, musiałem spędzić z nią jeszcze trochę czasu.

– Mogę się z tobą zabrać? Mam samochód u mechanika i od wczoraj poruszam się Uberem. Na szczęście jutro odbieram auto.

– Nie ma problemu, dokąd jedziemy?

Kamionki.

– Gdzie to jest?

– Koło Borówca.

– No tak, w Borówcu bywam codziennie. Daj jakieś lepsze wskazówki.

– Włączę ci nawigację, a gdybyś nie ogarniał, to cię poprowadzę.

– Co z wami dzisiaj? Trzecia baba mnie ustawia po kątach.

– Sam jesteś baba. Opowiadaj.

– Co?

– Pstro! Co to za baby i dlaczego się tak rzucasz.

Opowiedziałem jak na spowiedzi. O pracy, o moim życiu przed pracą, o Jagodzie, o siostrze i o tym, że jestem zakładnikiem swojego życia. Gosia słuchała z zaciekawieniem. Co jakiś czas zadawała dodatkowe pytania, a ja bez oporów na nie odpowiadałem. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało i przed nikim aż tak bardzo się nie otworzyłem.

– Co jest ze mną nie tak?

– Na chwilę zapomniałeś, kim jesteś. Na szczęście dzisiaj chyba sobie przypomniałeś. Przestań gonić za czymś, czego wcale nie chcesz. Zwolnij, odetchnij i postaw sobie nowe cele. Takie, które sprawią ci radość.

– Patrzcie ją, jaka mądrala mi się trafiła. Chyba dojeżdżamy co?

– Skręć w lewo przy tym oświetlonym murku i zatrzymaj się, o tu tu tu.

– Tutaj mieszkasz?

– Yhmm, od niedawna. Wprowadziliśmy się kilka tygodni temu. Teraz mój nowy, pachnący domek przejęły dwa, wszędzie sikające szczeniaki i ich wiecznie domagająca się spacerów matka. Na szczęście tu na końcu osiedla jest las. Może biegać, ile wlezie.

Podeszliśmy do furtki i stanąłem jak wryty. Już wiem, dlaczego tak dobrze nam się rozmawiało. Na słupku zauważyłem tabliczkę: Małgorzata Wójcik – Psycholog.

– Jesteś psychologiem? Dlaczego nic nie powiedziałaś?

– Bo nie pytałeś. Zapraszam do środka.

W domu przywitała nas szczekająca suczka w biało, brązowo, czarne łaty i dwa przewracające się o własne tłuściutkie łapy szczeniaki. Gosia przywitała się ze wszystkimi, po czym, nie dając mi wyboru kazała zrobić to samo. Jak już mam dzisiaj w zwyczaju, grzecznie przyłączyłem się do powitania. Jeden z psiaków, a w zasadzie jedna, nie odstępowała mnie na krok. Ciekawiły ją moje sznurówki, spodnie, natomiast drugiemu byłem zupełnie obojętny. Razem z mamą poszedł spać na legowisko.

– Ładnie się urządziłaś, bardzo wyjątkowy dom. Jak ci się mieszka?

– Muszę powiedzieć, że sama jestem zaskoczona, że aż tak dobrze. Wszyscy mi odradzali.

– Jak to, dlaczego?

– Samotna kobieta z psem, w dużym domu, poza miastem, na obrzeżach lasu. Strach się bać, co się może wydarzyć. A nie dzieje się nic, kompletnie nic. Spokojne osiedle, mili sąsiedzi, cudowne miejsce do pracy i na spacery. To była najlepsza decyzja. Wiesz, dlaczego najlepsza?

– Zdradzisz?

– Bo była moja. Pierwszy raz zrobiłam dokładnie to, co chciałam i nie słuchałam innych. Kupiłam sobie dom, sama urządziłam i jestem szczęśliwa.

– Jak tak cię słucham, to zapragnąłem nie tylko psa, ale też domu. Może zostaniemy sąsiadami?

– Chodź, pokażę ci, który dom jest wolny.

Nie do końca miałem w planach kupno domu, to był żart. Gosia, nie czekając na moją reakcję, zabrała mnie na spacer po osiedlowych ścieżkach. Stanęliśmy przed dużym domem z cegły i kazała mi podziwiać.

– Ten jest wolny. Bierzesz? – wskazała palcem i dała znać, żebym się przyjrzał.

Faktycznie dom robił wrażenie. Wyglądał trochę jak stodoła i trochę jak dom. Było już ciemno, ale Gosia tak dokładnie go opisywała, że nawet gdyby nie było latarni, wiedziałbym o nim wszystko. Cegła, biel, szarość, duży ogród, w środku antresola, ogromny salon, sypialnie, garderoba. Zacząłem ją podejrzewać, że ma procent od sprzedaży tego domu.

– Jest ekstra, mówię ci. Pojawił się w ofercie już po tym, jak kupiłam swój. Gdybym się tak nie spieszyła, zamieszkałabym tutaj. Zobacz, masz bliżej do lasu niż ja.

– Dasz mi jakieś namiary na sprzedawcę, coś mi się wydaje, że nie mam wyboru z tym domem.

– Zadzwoń do pana Pawła, powołaj się na mnie i zapytaj o Perseusa. Na pewno się dogadacie. Jak wrócisz do siebie, to znajdź w internecie Osiedle Koncept. Wszystko jest opisane. Tak swoją drogą, już mam imię dla twojej suczki.

– Jakiej suczki?

– No szczeniaka. Chyba po to tu przyjechałeś. Mały nie był tobą zainteresowany, ale wyraźnie przypadłeś do gustu jego siostrze. Tylko ostrzegam, ma charakterek. Nie daj się zwieźć jej niewinnym oczkom. Lubi cię.

– A ty?

– Nie rozpędzaj się – przewrócił oczami i pociągnęła mnie za rękaw.

Przeszliśmy się jeszcze chwilę po osiedlu, a Gosia nakreśliła mi plan na jutro. Zaplanowała wszystko ze szczegółami. W pracy biorę wolne. Rano dzwonię do niejakiego pana Pawła i umawiam się na spotkanie w sprawie domu. Jadę do sklepu zoologicznego i kupuję wszystko z listy, którą Gosia mi jeszcze dzisiaj wyśle. Jak już urządzę kącik dla psa, daję jej znać i przywiezie mi szczeniaka. Rezerwuję stolik w dobrej restauracji i zabieram na obiad siostrę, siostrzeńca i oczywiście ją. Wieczorem w tym samym składzie idziemy na imprezę na Przystań.

I co jest najlepsze w tym wszystkim? Dokładnie tak zrobiłem, krok po kroku jak zostało zaplanowane.

Moja suczka ma na imię Persi, od Perseusa – domu, do którego odbieram za miesiąc klucze. Mam nadzieję, że pani psycholog też się u nas zadomowi, wszystko na to wskazuje.

Ktoś może pomyśleć, że jestem miękką bułą, bo uległem kobietom. Tak naprawdę, to jestem im wdzięczny, że tego wyjątkowego dnia wzięły moje życie w swoje ręce i całkowicie je odmieniły. Mam dom, psa, dziewczynę, nowych przyjaciół i specjalnie urządzony pokój dla siostry i siostrzeńca. Ten mały wygląda całkiem jak ja w dzieciństwie. Życzę mu, żeby w przyszłości też trafił na takie mądre kobiety.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl

 

Osiedlove #19 Z miłości do… Donalda

Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie dzieje się bez przyczyny. Od jakiegoś czasu to zdanie powtarzam sobie jak mantrę. Ostatnie kilka tygodni to było pasmo niekończących się dziwnych zdarzeń, które absolutnie nie mogą być dziełem przypadku. Ktoś, gdzieś, musiał to zaplanować. Na pewno nie byłam to ja. Zacznę od początku. Chociaż może jednak od środka.

Kiedy przez przypadek spotkałam na zakupach kolegę ze studiów, tak dobrze nam się rozmawiało, że staliśmy pod sklepem prawie godzinę. Był piątek chwilę po 18:00. Stwierdziliśmy, że szkoda zmarnować taką okazję, więc umówiliśmy się na ploteczki o 20:00 w pobliskiej winiarni.

Wpadłam do domu, rozpakowałam zakupy, zaliczyłam szybki prysznic, zrobiłam lekki makijaż, wskoczyłam w jeansy i t-shirt i byłam gotowa do wyjścia. Chwilę stałam przed lustrem i zastanawiałam się, czy dobrze wyglądam. Może jednak powinnam się bardziej postarać? Nie, no jest ok, przecież to nie jest randka. Zresztą to Kuba. Nie widzieliśmy się kilka lat, ale gdyby tak sięgnąć pamięcią, to widział mnie we wszystkich odsłonach. Dobrych, złych, najlepszych i najgorszych. Nie ukrywajmy, czasami wcale nie byłam najlepszą wersją siebie, bywało różnie. Wszyscy wiemy, że okres studiów rządzi się własnymi prawami. Jest nauka, wspólne projekty, nocna nauka, świętowanie sukcesów, imprezowanie, pocieszanie złamanych serc, opracowywanie taktyki na podryw. Wszystko to przeżywaliśmy razem, ramię w ramię.

Później drogi się rozeszły. Każdy poszedł w swoją stronę. Praca w zupełnie innych branżach i miastach pochłonęła nas na tyle, że kontaktowaliśmy się sporadycznie. Z reguły były to życzenia urodzinowe i święta. No czasami zdarzało się wysłać jakąś głupotę napotkaną w internecie, która ewidentnie kojarzyła się nam z beztroskim studenckim czasem. Wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałam, że Kuba wrócił do Poznania. Mamy bardzo dużo do nadrobienia.

Kiedy zaczęła dzwonić mi torebka, wróciłam do rzeczywistości. Dobra, czas się zbierać. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jechać na rowerze, hulajnodze czy może lepiej zamówić Ubera. Ostatecznie pojechałam na hulajnodze. Czasowo wyjdzie na to samo, nie chciałam już dłużej czekać. Jak się później okazało, nie był to najszczęśliwszy wybór. Zaliczyłam wywrotkę na ostatniej prostej. Zagapiłam się i za późno próbowałam ominąć dziurę. Nic wielkiego się nie stało, lekko starłam rękę. Było więcej wstydu z własnej nieporadności niż bólu. Oczywiście Kuba wszystko widział. Czekał na mnie przed winiarnią. Nie wyglądał na zdziwionego.

– Dlaczego, jak tylko zauważyłem, że jedziesz na hulajnodze, wiedziałem, że zaraz z niej spadniesz?

– Może dlatego, że przy tobie zawsze przytrafiają mi się dziwne rzeczy?

– Obstawiałbym bardziej, że sport nigdy nie był i raczej nie jest czymś, do czego jesteś stworzona.

– Wypchaj się, była nierówna droga. To nie moja wina.

– Jesteś cała?

– Tylko trochę szczypie mnie ręka.

– Pokaż.

Kiedy Kuba oglądał straty nadgarstek, podszedł do nas starszy pan i podał mi plaster. Widział mój kaskaderski popis i chyba uznał, że potrzebuję pomocy. Zawstydziłam się jeszcze bardziej. Grzecznie podziękowałam, wzięłam plaster i weszliśmy do środka.

– Idź, umyj ręce, ja znajdę stolik i opatrzymy twoją ranę. W sumie szkoda, że rana jest taka mała. Nie będziesz miała blizny upamiętniającej nasze spotkanie.

– Weź ty się puknij w łeb. Blizn z tobą związanych to ja mam całą masę w głowie, pamięci i w sercu. Zamów coś do picia, ja zaraz wrócę.

Jak wróciłam, Kuba oczywiście nie miał ani stolika, ani wina. Stał i gadał z barmanami. Nic się nie zmieniło. Ma wyjątkową łatwość nawiązywania kontaktu i zjednywania sobie ludzi. On zawsze musiał wszystkich znać, zagadywać, żartować.

Kiedy podeszłam, od razu mnie przedstawił jako swoją niezdarną przyjaciółkę z dawnych lat. Barmani momentalnie postawili przed nami dwa kieliszki z winem na znieczulenie bólu powypadkowego. Dlaczego łudziłam się, że o niczym nie wiedzą?

– Pokaż rękę, przykleję ci ten plaster.

Kuba zerwał papierek zabezpieczający i wybuchnęliśmy śmiechem. Okazało się, że plasterek jest cały w Kaczora Donalda. Dlaczego nas to rozbawiło? Otóż Kuba od zawsze jest fanem Kaczora Donalda. Dosłownie maniakiem komiksowym. Motyw tego dziobatego ptaszyska towarzyszył nam przez 5 lat studiów. Dziwię się, że nie ma na sobie nic z podobizną kaczora. Przez niego miałam ksywkę Daisy. W sumie nawet ją lubiłam. Od lat nikt tak się do mnie nie zwracał.

– Przeszło ci? – zapytałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.

– Coś ty, nigdy mi nie przejdzie.

– To, gdzie masz kaczora?

– No wiesz? Na swoim miejscu. Chcesz zobaczyć?

– Ale ty głupi jednak jesteś.

Wzięliśmy kieliszek, dodatkową butelkę wina i przenieśliśmy się do stolika.

– Przyznaj się, podmieniłeś ten plaster.

– Tak, zawsze noszę ze sobą całą apteczkę. Zwariowałaś. Tylko ty nie doceniasz kaczego fenomenu. Widocznie powinienem siedzieć przy tym stoliku z tamtym panem, moglibyśmy porozmawiać o jedynym, słusznym bohaterze kreskówek.

– Myślę, że mogę cię zaskoczyć.

– Co masz na myśli?

– Nic, nic. Opowiadaj, co się tobą działo.

Kuba zatracił się w pracy i podróżach. Zbierał doświadczenie i jak na niego przystało, zwierał mnóstwo znajomości. Dopiero kilka miesięcy temu postanowił wrócić na stare śmieci i otworzyć własną firmę. Ze mną było podobnie, z tą różnicą, że ja wróciłam dwa lata temu. Przyjemnie się rozmawiało, zupełnie jak za starych czasów. Nie było niezręcznej ciszy czy wypominania dawnych błędów. Nie obyło się natomiast bez wbijania szpileczek. Zwłaszcza gdy przeszliśmy do byłych partnerów czy partnerek. Zawsze mieliśmy odmienne zdanie co do naszych drugich połówek. W naszym odczuciu nikt nigdy nie był wystarczająco dobry, mądry, ładny. Zwyczajnie wszyscy byli nieodpowiedni dla drugiej strony. Teraz oboje byliśmy singlami i jak zgodnie przyznaliśmy, dobrze nam w pojedynkę.

Kiedy podszedł barman i powiedział, że za chwilę zamykają i może nam zaoferować wino na wynos, nie mogliśmy uwierzyć, że jest 1:00.

– Przejdziemy się jeszcze Daisy, czy się spieszysz? –Wziął butelkę wina i wskazał na drzwi.

Przeszły mnie ciarki po plecach. Tak bardzo tęskniłam za Daisy. Dzisiaj chcę znowu nią być.

– Mam lepszy pomysł. Zamówimy Ubera i podjedziemy do mnie. Wezmę tylko klucze i jedziemy dalej. Coś ci pokażę.

– Mam się bać?

– Już możesz zacząć. Od tej pory nic nie będzie już takie samo.

– O nie, to nie wróży nic dobrego.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wskoczyłam po klucze i pojechaliśmy do Kamionek. Jakiś czas temu kupiłam tam dom na Osiedlu Koncept. Wcale go nie potrzebowałam. Mam, gdzie mieszkać i całkiem mi tu dobrze, ale wyskoczyła mi reklama na Facebooku, na której było pokazane wnętrze domu. Coś mnie tam ujęło, poczułam ukłucie w żołądku i ścisk w gardle. Zabrakło mi tchu. To nie był nadchodzący zawał serca ani żadne objawy innej choroby. To był znak, że muszę mieć ten dom. Dokładnie z tym wnętrzem. Muszę, bo inaczej się uduszę. Dosłownie!

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaprosiłam Kubę do środka. Dom był gotowy do zamieszkania, przenoszę się tu w najbliższy piątek.

Włączyłam światło, weszliśmy do salonu. Serce mi waliło. Trochę się wystraszyłam, czy na pewno powinnam go tu zabrać. Kuba nagle się zatrzymał i mocno ścisnął moją rękę.

– To jest Twój dom?

– Tak.

– Masz wielkiego Kaczora Donalda w salonie.

– Mam.

– Dlaczego? – głos mu drżał.

W tym momencie podciągnął rękaw od białej koszuli. Na ręce miał wytatuowaną Daisy.

Teraz ja oniemiałam. Łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. Odwróciłam się, żeby nie widział, co się ze mną dzieje.

– Skąd masz ten obraz?

– Młoda artystka malowała go na specjalne zamówienie. Widziałam podobny na wizualizacji salonu, ale za mało odzwierciedlał ciebie. Chciałam, żeby był wyjątkowy. Chyba się udało co? Ale poczekaj, to nie wszystko.

Kuba chyba też walczył ze wzruszeniem albo faktycznie się wystraszył. W każdym razie bez słowa poszedł za mną na górę, cały czas trzymając mnie za rękę. Ja też nie miałam ochoty go puszczać.

Weszliśmy do pokoju, który już za chwilę będzie moim domowym biurem. Na regale stało kilka starych, kolekcjonerskich komiksów Kaczora Donalda i dwie urocze figurki-oczywiście Donald i Daisy. Kiedy je zamawiałam i opowiadałam, jak mają wyglądać miały być normalną dekoracją. Zwykły element wyposażenia domu, pamiątka przywołująca miłe wspomnienia. Nie zdawałam sobie sprawy, że będą miały tak duże znaczenie. W tej chwili to wszystko zaczęło nabierać zupełnie innego wymiaru.

Kuba przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. Nigdy tak na mnie nie patrzył. Może patrzył, a ja tego nie zauważałam. Wiedziałam, że teraz moje oczy mówiły dokładnie to samo.

– Ale ty mnie kochasz, co? – szepnął.

– Od zawsze.

Co to był za dzień i noc. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Kuba wyznawał mi miłość średnio co pięć minut. Kiedy sięgnęliśmy po butelkę, którą zabraliśmy z winiarni, wiedzieliśmy, że już inaczej być nie może. Barmani na etykiecie dorysowali nam malutkiego Donalda i Daisy z dopiskiem: „idealne połączenie”. Nie będziemy już dłużej udawać, że jest inaczej. Wreszcie mamy u swego boku kogoś, kto jest wystarczająco dobry, mądry, ładny i odpowiedni dla drugiej strony. I co jeszcze? W piątek do tego domu pełnego znaków wprowadziliśmy się razem. Jest tak, jak być powinno.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl