Osiedlove #21 Odmieniony

Wszystkiego spodziewałbym się po moim bracie, dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że tak mu się nagle odmieni. Od zawsze był zwariowany, głośny, miał mnóstwo znajomych, uwielbiał ludzi. Stojąc w kolejce przy kasie, po kilku sekundach wdawał się w rozmowy ze wszystkimi wokół, opowiadał anegdotki, żartował. Zawsze medal ma dwie strony. Dla jednych był uwielbianą duszą towarzystwa, dla innych jego ekspresja i gadulstwo były nie do wytrzymania. Sam czasami po dłuższym czasie przebywania z moim bratem w jednym pomieszczeniu, miałem ochotę go zakneblować albo zamknąć w piwnicy. W szkole był z tych popularnych, na studiach działał we wszystkich możliwych organizacjach, w pracy piął się po szczeblach kariery w zawrotnym tempie, zamieszkał w centrum miasta, żeby mieć w zasięgu ręki restauracje, kluby, centra handlowe. Jednym słowem, chciał być w epicentrum rozrywki. W przeciwieństwie do mnie działał szybko, nie analizował, kierował się intuicją, nie rozkładał możliwych rozwiązań na czynniki pierwsze. Dzięki temu, że miał wszędzie znajomych i sam był niezwykle pomocny, obronną ręką wychodził z kłopotów i jeszcze z reguły coś na nich zyskiwał.

Wstyd się przyznać, ale długo czułem niesprawiedliwość. Uważałem, że jest szczęściarzem, wszystko przychodzi mu zbyt łatwo, owija sobie ludzi wokół palca, a oni tańczą, jak im zagra. Postrzegałem to jako manipulację, wykorzystywanie, interesowność z jego strony. Zdecydowanie za późno zrozumiałem, że wszystko, co osiągnął zawodowo i prywatnie jest zasługą jego ciężkiej pracy. Nikt tak jak on nie dba o relacje, zawsze znajdzie czas, żeby odebrać telefon, odpisać na wiadomość, spotkać się, złożyć życzenia, pomóc w trudnych momentach i celebrować sukcesy przyjaciół i znajomych. Niby nic, ale w czasach codziennej gonitwy i walki z niedoczasem, to rzadko spotykana cecha, która jak widać na przykładzie mojego brata, procentuje. Co ważne Mikołaj niczego nie udawał, nie robił na siłę, dla zysku. On po prostu taki jest.

Zanim to wszystko zrozumiałem, a może najzwyczajniej w świecie dorosłem, nie traktowałem mojego brata poważnie. Zawsze umniejszałem i bagatelizowałem jego dokonania. Wstyd mi z tego powodu, ale przemawiała przeze mnie zazdrość i poczucie, że jestem gorszy. Żebyśmy mieli jasność, Mikołaj nigdy nie dał mi powodów, żebym tak myślał, zawsze stał za mną murem, wspierał i pomimo tego, że jest młodszy, zawsze był moim prawdziwie starszym bratem. Chronił mnie zawsze i wszędzie. Nie wiedzieć czemu, zawsze wybaczał mi moje złośliwości, a ja byłem paskudnym dupkiem.

Kiedy zadzwonił do mnie ostatnio z propozycją wyjścia na drinka, nie wahałem się. Nie widzieliśmy się od dwóch miesięcy. Oczywiście z mojej winy. Odkąd skończyłem weterynarię, praktycznie od świtu do nocy każdą chwilę spędzam w klinice. Zaaranżowałem sobie nawet miejsce do spania, bo nie zawsze opłaca mi się wracać na noc do domu. W przeciwieństwie do Mikołaja zawsze wolałem towarzystwo zwierząt, czasami się zastanawiam, po co czworonogi przychodzą do mnie ze swoimi właścicielami. Zbędny dodatek. Tego dnia było jednak inaczej.

Stałem tyłem do wejścia. Układanie dokumentacji poprzednich pacjentów, przerwało mi donośne, radiowe brzmienie: „Dzień dobry”. Zelektryzował mnie ton głosu, pewność wypowiadanych słów, tajemnica, którą chciałem odkryć. Czułem się trochę, jak juror The Voice of Poland, wiedziałem, że nie pożałuję, kiedy się odwrócę. Emocje wzięły górę, a intuicja nie zawiodła. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Pana Doskonałego, obok którego stał merdający ogonem labrador z zabandażowaną łapą. Byłem oniemiały, ale widok psa, przywołał mnie do porządku, jakimś cudem udało mi się pozbierać szczękę z podłogi i zająć się jego skaleczoną łapą. Wróciłem do dobrze znanej mi roli oszczędnego w słowach pana doktora, który koncentruje się na pacjencie. Profesjonalizm wziął górę i dałem radę nie ślinić się na widok właściciela, chociaż oczy, uśmiech i ogólnie wszystko miał obłędne, nawet psa nazwał ładnie – Moro.

Kiedy opuścili gabinet, miałem ochotę sam siebie spoliczkować. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że też mu się spodobałem. Nie wykonałem, żadnego gestu w jego stronę, poza wybałuszeniem oczu, kiedy go zobaczyłem. On przynajmniej się uśmiechał i pokazał swoją ludzką twarz, coś tam zagadywał, a ja totalnie nic. Cholera jasna, kretyn ze mnie.

Na szczęście to była ostatnia wizyta i mogłem z czystym sumieniem udać się na drinka z bratem. Recepcjonistka, żegnając się ze mną, wręczyła mi kilka karteczek z informacjami, z którymi powinienem się zapoznać przed kolejnymi wizytami. Standardowo wsunąłem je do zewnętrznej kieszeni torby i ruszyłem do pobliskiego baru, w którym czekał już na mnie Mikołaj. Mój idealny brat, zawsze był przed czasem, nie spóźniał się i był przyzwyczajony, że ja punktualności nie wyssałem z mlekiem matki. Czekał na mnie ze szklaneczką aromatycznego trunku, a ja zamiast przywitania, opowiedziałem jakim jestem palantem i straciłem szansę na miłość swojego życia i zamiast rodziny założę hodowlę kotów.

Nie był zdziwiony, przyznał mi rację, że jestem oziębłym durniem i jak nie zmienię nastawienia do ludzi, to nawet koty ze mną nie wytrzymają. Tego wieczoru Mikołaj był jakiś dziwny i lekko spięty. Nagle wypalił, że w przyszłym roku się przeprowadza, a w zasadzie przeprowadzamy. Nie pytając mnie o zdanie, kupił dwa bliźniacze domy pod miastem i wymyślił sobie, że genialnie będzie, jak zostaniemy sąsiadami. Mieszkaliśmy przez pół życia w jednym pokoju i było całkiem spoko, on potrzebuje odskoczni od miejskiego gwaru, a ja ogrodu, żebym czasami się dotlenił, bo w klinice brakuje świeżego powietrza, będziemy się częściej widywać, podlejemy sobie kwiaty i skosimy trawę podczas dłuższej nieobecności. Przygotował się do tej rozmowy, bo miał obcykane wszystkie argumenty. Stwierdził, że sam by się nie zdecydował na przeprowadzkę, a razem będzie raźniej. Dostał dobrą cenę, żal było nie brać.

Wszystkiego bym się spodziewał, wszystkiego, ale nie tego, że mój brat zrezygnuje z miejskiego życia i wyprowadzi się na prawie odludzie. Starałem się dowiedzieć, czy jest jakiś inny powód jego decyzji, czy ma problemy, coś złego się wydarzyło, ale okazało się, że nie. Ostatnio był na zjeździe studenckim. Okazało się, że kolega, z którym nie widział się dobre kilkanaście lat, zajmuje się sprzedażą domów i ma dwa ostatnie na prestiżowym Osiedlu Koncept pod Poznaniem. Co zrobił mój brat? Uznał, że sobie kupi, bo dlaczego nie. Stać go i pociągnie jeszcze za sobą swojego brata.  Najlepsze jest to, że byłem tak oszołomiony spotkaniem z Panem Doskonałym, że kwestia ewentualnej przeprowadzki była tematem drugorzędnym. I tak spędzam większość czasu w gabinecie, co za różnica, gdzie będę przechowywał swoje rzeczy. Tym bardziej że brat stawia. Nie mam nic do stracenia. Mikołaj chyba spodziewał się protestu, kłótni i był gotowy na przekonywanie mnie co do słuszności jego pomysłu, bo nagle się rozpromienił i wrzucił na luz. Poszedł do baru po kolejnego drinka, żeby to uczcić, a ja w tym czasie zacząłem przeglądać kolorowe karteczki. W pierwszej kolejności skupiłem się na zielonych, na tych zawsze Ania z recepcji spisywała najważniejsze wiadomości.

Nagle mnie zmroziło. Na pierwszej z nich była notatka: „Leon-właściciel Moro, prosi o pilny telefon w sprawie spotkania o charakterze randki”. Drobnym druczkiem dodała od siebie: „Pozwoliłam sobie udzielić informacji, że pan doktor jest singlem. Nie mogłam się powstrzymać, Pan Leon jest boski”. Na końcu dodała serduszko.

Jasna cholera. Co teraz? Serce waliło mi jak po przebiegnięciu maratonu, cieszyłem się i byłem przerażony zarazem.

– Dzwoń idioto, na co czekasz?! – Mikołaj stał za mną i czytał wiadomość zza moich pleców. – Nie schrzań tego, fajnie będzie mieć za ścianą jeszcze jednego sąsiada. Mam nadzieję, że Leon jest bardziej towarzyski od ciebie i będę miał z kim pogadać przez płot. Odwagi bracie, nie walcz z przeznaczeniem.

 

Pobierz e-book z prawie wszystkimi historiami Osiedlove

Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas: marketing@tefrahouse.pl