Leżę w łóżku i słucham odgłosów deszczu odbijającego się od parapetu. Jeszcze nie odsłoniłam rolet, ale już wiem, jak wygląda świat za oknem. Szare, ciężkie chmury, uginające się drzewa na wietrze, kałuże z bąblami i skuleni ludzie, próbujący utrzymać parasole w pośpiechu, zmierzający na sobotnie zakupy.
Potrzebuję słońca, ciepła, letnich sukienek, sandałów, okularów przeciwsłonecznych, kremów z wysokim filtrem, szumu fal, owoców morza, Aperola w dużych ilościach i książki o ognistym romansie rozwódki z przystojnym facetem poznanym w samolocie.
Niestety, jedyna przyjemność w najbliższym czasie, która może zmobilizuje mnie do wstania, to spotkanie z przyjaciółką, której nie widziałam od kilku tygodni.
Właśnie! Miałam wybrać miejsce i zarezerwować stolik.
Mam taką grupę znajomych z poprzedniej pracy na Messengerze. Jesteśmy w stałym kontakcie i chętnie wymieniamy się namiarami na różne miejscówki.
Zapytałam więc: „Gdzie na kolację i drinka dla smętnych byłych żon?”.
Chwilę później miałam listę knajp porozrzucanych po całym mieście. Oczywiście nie obyło się bez sugestii wyjazdu do sanatorium w Ciechocinku, dancingu na deptaku w Kołobrzegu czy wieczornego robienia serów w Kole Gospodyń Wiejskich. Nie ma się co dziwić. Te panie mają więcej energii i chęci do zrobienia czegokolwiek niż ja.
Nie za bardzo miałam ochotę analizować wszystkie pomysły, więc znalazłam na Facebooku pierwszy lokal z listy i wybrałam numer telefonu. Zarezerwowałam stolik na 20.00, a że była dopiero 12.00, to z czystym sumieniem mogłam jeszcze poleżeć.
Obudził mnie telefon od Kornelii.
– Cześć, Korni! Chcesz mi powiedzieć, że jednak się dzisiaj nie spotkamy? Nic się nie stało, jeszcze nie zdążyłam się ogarnąć – zaczęłam rozmowę.
– Zwariowałaś?! Widzimy się na pewno. Jest tylko jedna zmiana. Rezerwowałaś już coś?
– Tak, znajomi polecili mi knajpę „Na Poddaszu”. Mamy stolik na 20.00.
– To zadzwoń i odwołaj. Zmiana planów. Słyszę, że spałaś.
– Spałam, ale o co ci chodzi? Spotykamy się czy nie?
– Będę po ciebie o 20.00. Wstań, weź długą kąpiel, doprowadź się do generalnego porządku. GENERALNEGO. Załóż tę sukienkę, którą dostałaś ode mnie na Gwiazdkę. Zabieram cię na imprezę w zupełnie starym stylu. To pa!
Korni rozłączyła się, zanim zdążyłam nabrać powietrza i powiedzieć jej, żeby spadała i nie idę na żadną imprezę. Co to ma w ogóle znaczyć: impreza w starym stylu? Na samo wspomnienie studenckich wyjść z Korni boli mnie głowa od nadmiaru alkoholu, tytoniu, nowych znajomości i niewyspania. Próbowałam oddzwonić i dowiedzieć się, co kombinuje, ale nie odbierała. Wiedziałam, że nie odpuści i zjawi się u mnie o 20.00. Generalne doprowadzenie się do porządku nie jest jednak złym pomysłem. Poszłam do łazienki i nalałam pełną wannę wody. Nie będę sobie żałować, piana, olejki, sól. Zapaliłam świeczki, przygotowałam peelingi, maseczki, odżywki do włosów, ledwo te wszystkie specyfiki zmieściły się na półeczce.
Dziwna sprawa. Nagle poczułam radość, przypływ energii, podekscytowanie, ciekawość, chęć zrobienia się na bóstwo i głód.
Zanim zaczęłam generalną misję, zamówiłam obiad na 14.30 i zrobiłam sobie kubek ulubionej herbaty o przyjemnie brzmiącej nazwie „Bonjour Madame”, pachnącej poziomkami i truskawkami. No to mogę zaczynać.
Zanurzyłam się w wodzie i zaczęłam się rozglądać.
Dlaczego wcześniej nie doceniałam swojej łazienki? Przez to użalanie się nad swoim marnym losem rozwódki nawet nie wiem, jak wygląda mój dom po zakończonym remoncie.
Łazienka jest obłędna. Mam w niej wszystko, o czym zawsze marzyłam. Jest duża, przez okno wpadają promienie słońca. Dzisiaj akurat nie, bo leje, ale na pewno wpadają. Szarość, biel, czerń, okazałe lustro, duże kwiaty, mnóstwo świec, dywan w oryginalny wzór. Nie da się dokładnie opisać słowami, jak tu jest ładnie. Po godzinie podziwiania i nakładania różnych mazideł na ciało zarzuciłam na siebie szlafrok i postanowiłam zwiedzić własny dom.
Odsłoniłam rolety w sypialni, otworzyłam okno i oparłam się o ścianę. Tak miało być. Wszystko zgodnie z projektem. Jak ja mogłam tego nie widzieć? Jest moja wymarzona huśtawka na grubych linach z pikowaną poduszką, jest fotel po babci w odmienionej przez tapicera odsłonie, toaletka wygrzebana na pchlim targu wygląda jak nowa. Szybko pościeliłam łóżko, przykryłam kapą, która jeszcze z metką leżała na fotelu. Ze skrzyni pod oknem wyjęłam poduchy. Otworzyłam drzwi do garderoby i aż przykucnęłam z zachwytu. To się nie dzieje. Gdzie ja byłam, jak mnie nie było? Gdzie?!
Otworzyłam drzwi do pokoju gościnnego. Sama chciałabym być swoim gościem. To mały salonik, w którym główną rolę odgrywa jasna kanapa i… O matko! Jaki on jest piękny!
Koło kanapy stał stolik kawowy, który sama zaprojektowałam. Korni zleciła jego wykonanie, ale nawet nie wiem, kiedy się tu znalazł. Nad kanapą piękny obraz namalowany przez mojego przyjaciela. Dostałam go na trzydzieste urodziny. Mały aneks kuchenny był w pełni wyposażony. Wyjątkowego charakteru nadawały mu pastelowe sprzęty Smeg. Zawsze o nich marzyłam.
Z biciem serca przeszłam do biura. Nieeeee. Po co ja w ogóle wychodzę z tego domu, po co jeżdżę do firmy, po co straciłam dwa miesiące na płakanie w poduszkę?
Drewniane biurko, drewniany regał z książkami, czarno-złota mapa na ścianie, fotel, lampy… Wszystko do siebie pasuje. Poczułam, że muszę szybko przynieść tu swój laptop, kalendarz i długopis. Nie wierzę. Korni znalazła miejsce na ekspres do kawy i czajnik, żebym nie musiała schodzić na parter. W poniedziałek pracuję z domu. Do odwołania.
Zbiegłam po schodach i rozejrzałam się po salonie. Mój dom, czy to na pewno jest mój dom? Elementy mojego ulubionego drewna, jasne ściany i ciężkie dodatki. Jeszcze nie usiadłam, a wiem, że ta kanapa jest obłędnie wygodna. Zaraz, zaraz, a to co? Łzy napłynęły mi do oczu.
To jest stół z mojego rodzinnego domu. Duży kawał drewna o nieregularnym kształcie, na którym widoczny jest ząb czasu, a jednak wygląda jak nowy. Stał w magazynie i czekał, aż znajdę na niego pomysł. Krzesła, pufy, skrzynia ze strychu mojej babci. Wszystko odnowione, ale zachowało swój charakter i wyjątkowość.
Kuchnia z jadalnią niczym nie odbiegały od pozostałych pomieszczeń. Przed chwilą robiłam tu sobie herbatę i w ogóle nie zwróciłam uwagi, że nawet puszki są dobrane do mebli. Otworzyłam szufladę, a tam wszystko poukładane zgodnie ze wskazówkami mojej bogini – Architekt porządku. To jest mistrzyni nad mistrzyniami. Otwierałam po kolei wszystkie szafki i szuflady. Pojemniczki, koszyczki, słoiczki, pudełeczka, sortery jak puzzle pasowały do siebie i idealnie wykorzystywały każdą wolną przestrzeń do przechowywania. Może to wszystko mi się śni.
Wyjrzałam na taras, tam niby wszystko OK, ale przez ten deszcz nie za bardzo jest co oglądać. Zajrzałam jeszcze do garażu i małego pomieszczenia, w którym ukryta była pralnia. Nawet tam było ładnie – drewno, biel, kosze, koszyczki, dywan, kwiaty.
Wróciłam do salonu, usiadłam przy stole, włączyłam muzykę i zaczęłam jeść obiad, który jakiś czas temu przyniósł dostawca. Plan na dzisiaj jest taki… Albo nie, zjem i pójdę do swojego nowego biura, tam sobie zrobię listę działań.
Jak pomyślałam, tak też się stało. Wysuszę włosy, zrobię makijaż, skoczę po cięte kwiaty, bo to jedyne, czego w tym domu brakuje. Czy ja mam tu wazony?
Kornelia jest trzy lata po rozwodzie. Zawsze mi mówiła, że rozstanie to nie jest koniec świata. Czasami żyje się lepiej w pojedynkę albo z kimś zupełnie nowym. Ważne, że jestem pewną siebie, niezależną kobietą, która sama decyduje o swoim życiu i nie musi nikogo o nic prosić. Tutaj zapewne miała na myśli stabilizację finansową.
Kiedy decydowałam się na zakup domu na Osiedlu Koncept, byliśmy jeszcze małżeństwem. Korni jest projektantką, więc zaraz po podpisaniu umowy przelała wszystkie moje wizje i marzenia na projekty. Zna mnie tak dobrze, że o wielu rzeczach nawet nie musiałam wspominać. Po prostu wiedziała, czego chcę i czego potrzebuję. Plan na remont i urządzenie wnętrz był gotowy, zanim rozpoczęła się budowa. Dzięki temu mogłam w spokoju skupić się na pracy, awansie, podróżach.
W tym wszystkim może faktycznie zabrakło czasu dla męża, który postanowił szukać uwagi u swojej młodziutkiej praktykantki. Bystra studentka szybko zdobyła jego serce i owinęła go wokół palca. Wściekłam się i w sekundę kazałam mu się wynosić.
To nie były smutek, żal, tęsknota, poczucie straty. Co to, to nie. Matko i córko, jaka ja byłam zła. Co to ma być, że mój własny mąż wymienia mnie na jakąś siksę!? Nie miało znaczenia, że od dłuższego czasu nie spędzaliśmy ze sobą czasu, chyba nawet przestaliśmy się lubić. Celowo się mijaliśmy, bo nie było o czym rozmawiać.
Kiedy się rozpadłam? W dniu rozwodu zbiegającym się z odbiorem kluczy do nowego domu.
Pękłam, poczułam się samotna i nikomu niepotrzebna. Korni zajęła się wszystkim. Zorganizowała przeprowadzkę. Ja pracowałam, a wolny czas przeleżałam w łóżku.
Dopiero dzisiaj coś się zmieniło. Po tym jednym telefonie. Chociaż nie, tu nie chodzi o telefon, tylko o jedno, konkretne zdanie: „to będzie impreza w zupełnie starym stylu”. Było w tym coś niesamowitego, przywołującego najlepsze wspomnienia, beztroskę, radość i zabawę.
Kiedy Korni zadzwoniła do drzwi, rzuciłam się na nią i zaczęłam dziękować. Za dom, za to, że jest, że mnie nie zostawiła, chociaż do niczego się nie nadawałam, że po tym wszystkim chce jeszcze iść ze mną na imprezę.
– Zgłupiałaś? Puść mnie, bo mi popsujesz fryzurę. Pokaż się.
Jej oczy i mina mówiły wszystko. Wiedziałam, że dobrze wyglądam, starałam się.
– No, no, no. Myślałam, że będę musiała cię siłą ściągać z łóżka, robić okłady na opuchliznę i szpachelką zeskrobać twardą skorupę, którą wyhodowałaś. A tu widzę, że termoloki poszły w ruch. Chyba znalazłaś kosmetyki, które ci zostawiłam w łazience. Dawno nie widziałam cię pomalowanej. Oko jak dawniej. Patrz, co mam na rozgrzewkę!
Podniosła butelkę prosecco. Zaczynamy!
– Czy ja mam korkociąg?
– Masz.
– Gdzie są kieliszki?
– W górnej szafce, gamoniu.
– Dokąd mnie zabierasz?
– Pamiętasz, jak kiedyś trafiłyśmy na taką przypadkową imprezę w starej kamienicy? W każdym pokoju inna muzyka, drinki w kryształowych szklankach udekorowane kwiatami, przystojni barmani i jeszcze przystojniejsi stali bywalcy.
– Nooo! Od tamtego czasu żaden drink tak mi nie smakował. Atmosfery tego miejsca też nie zapomnę. Tylko raz tam byłyśmy, nie?
– Bo szybko zamknęli.
– Szkoda, bo tam było coś wyjątkowego. Dobra energia i siła przyciągania tych wszystkich uśmiechniętych ludzi.
– I tam właśnie za chwilę idziemy. Dzisiaj organizują zamkniętą imprezę i dostałam zaproszenie. Rozumiesz, że będziesz moją osobą towarzyszącą?
– Serio?
– Dobrze, że jesteś w lepszej formie, bo by nas nie wpuścili za twoją smętną minę.
– Wiem, wiem. Na drugie imię powinnam mieć Dramat.
– Chodź, drama queen. Dzisiaj będziesz królową nocy!
Impreza w kamienicy nas nie zawiodła, było lepiej niż poprzednio. Obie poczułyśmy się jak kiedyś. Nadal mamy w sobie to coś, co uwalnia się tylko wtedy, gdy jesteśmy razem. Zawsze uważałam, i to dzisiaj się potwierdziło, że najlepiej bawimy się w swoim towarzystwie i wtedy dzieją się nieoczekiwane rzeczy.
Co tym razem? Korni dostała zlecenie na zaprojektowanie domu we Włoszech, który koniecznie musi obejrzeć na żywo w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki.
Jak to się stało? Spotkałyśmy znajomych z mojej pracy. Jeden z nich zawsze mi się podobał. Przy kolejnym drinku pochwaliłam się zdjęciami odkrytego tego dnia domu i zaprosiłam na parapetówkę. Nagle padło: „Chcę tak samo, tylko we Włoszech”.
No to będziesz miał. Wylatujemy wszyscy w przyszłym tygodniu.
E-book ze wszystkimi historiami Osiedlove
Wolisz w wersji papierowej? Napisz do nas ?